Mazowiecki działacz SLD twierdzi, że wszystko, co robił było podyktowane współczuciem dla rodziny Olewników. Jej senior był sympatykiem Sojuszu, panowie znali się i często widywali. - Prosił, błagał wręcz, żebym mu pomógł, żebym włączył się do sprawy, żebym był podczas rozmów prowadzonych z osobami, które się zgłaszają do niego w celu dostarczenia informacji - mówił Korytowski. Mężczyzna spotkał się dziś z reporterami RMF FM w towarzystwie swego adwokata pilnie przysłuchującego się każdemu słowu swego klienta. A jak wyglądało to włączenie się w sprawę? Korytowski pośredniczył w kontaktach z Eugeniuszem D. ps. Gienek, miejscowym gangsterem, którego znał, bo jak mówi, "w Sierpcu każdy zna każdego", a który później wyłudził od Olewników 160 tysięcy złotych. Przekazywał też pieniądze lokalnemu dziennikarzowi oferującemu pomoc. Efektów nie było, ale tamten zainkasował 30 tysięcy. Korytowski zapewnia, że sam na tym pośrednictwie nic nie zarobił. Wszystkie informacje, które pojawiały się w śledztwie; że znał miejsce przetrzymywania Olewnika, że miał niewysłane listy porwanego, jak twierdzi pochodzą od kobiety, której zaloty odrzucił. - Zemsta odrzuconej kobiety. Ja nie chciałem z tą panią mieć nic wspólnego - mówi. Korytowski wytoczył jej nawet sądowy proces, którego efektem była ugoda; ona zobowiązała się, że nie będzie go oskarżać, on zaś wycofał się ze stwierdzeń, że jest psychicznie chora.