Kamila Baranowska, Interia: Na fotel marszałka województwa dolnośląskiego trafił pan prosto z rządu, a konkretnie z ministerstwa infrastruktury. To była dobra zmiana? Paweł Gancarz, marszałek województwa dolnośląskiego, PSL: - Kolejność była jeszcze inna: najpierw byłem samorządowcem, potem trafiłem do rządu, a teraz znów samorząd. Na pewno polityka samorządowa różni się od centralnej. Tu jest większa sprawczość, szybszy efekt, konkretniejszy efekt, choć skala działań mniejsza. W moim odczuciu praca w samorządzie daje dużo więcej satysfakcji, bo efekty są widoczne, bardziej namacalne. W polityce krajowej przeprocedowanie jakiegoś pomysłu to cały, często długi, proces.Na poziomie samorządowym jest też chyba mniej politycznych emocji niż na poziomie krajowym. Na przykład pana kandydaturę na marszałka poparli także radni PiS. - Przypominam, że głosowanie było tajne. Arytmetyka jest, jaka jest. Dostał pan 28 głosów, to więcej niż liczy obecna koalicja, złożona z KO, Trzeciej Drogi i Bezpartyjnych Samorządowców. - Wszystko zależy od podejścia. Przez osiem lat byłem jednym z ostrzejszych i surowszych publicznych recenzentów urzędującej wtedy władzy PiS, ale dzisiaj jestem w innym miejscu. Stoję na stanowisku, że to, co było złe, trzeba koniecznie rozliczyć, tam gdzie było naruszenie prawa, trzeba wyciągnąć konsekwencje, ale mam też w sobie dużo pokory. Wiem, że dzisiaj sprawujemy władzę, a jutro może ją sprawować kto inny. Politycy PiS nie mieli w sobie tej pokory i to ich po części zgubiło. Ja jestem człowiekiem, który ceni sobie we wszystkim umiar i zdrowy rozsądek. - W samorządzie, tak jak mówiłem, jest mniej przestrzeni na polityczną bijatykę, bo nie da się każdej drogi, każdego chodnika, wodociągu czy termomodernizacji upolityczniać. Będąc wójtem miałem w swoim w składzie radnych czy sołtysów, którym bliskie były idee PiS, ale zawsze starałem się realizować zadania gminne wszędzie tak samo. Choć z drugiej strony, gdy rządziło PiS, na taką wyrozumiałość liczyć nie mogłem. Dzisiaj biorąc pod uwagę to, że kiedy trzeba było jasno artykułowałem swoje poglądy i krytykowałem PiS, mam mandat do tego, by mówić, że pewne sprawy warto oddzielić i niekoniecznie koncentrować się na politycznej bijatyce, a bardziej na problemach do rozwiązania. A tych w samorządzie nie brakuje. A nie ma pan poczucia, że rząd, którego pana partia jest częścią tak bardzo koncentruje się na rozliczeniach i tej politycznej bijatyce, że na inne rzeczy nie ma już ani czasu, ani miejsca? - Myślę, że tak nie jest. Musimy rozliczyć to, co jest do rozliczenia, a to czym teraz zajmuje się wymiar sprawiedliwości, to i tak jest tylko wycinek z tego gąszczu spraw do wyjaśnienia. Poza wszystkim, to nie jest rząd, który się chwali czy opowiada o tym, co robi, tylko po prostu to robi. Wiem, bo przez kilka miesięcy byłem członkiem tego rządu i widzę też, jak działają ministrowie z PSL. Widziałem, ile tytanicznej pracy włożyli koledzy z resortu rolnictwa, aby rozładować protesty rolnicze i wyprostować wszystkie sprawy, które PiS im zostawił niezałatwione albo źle załatwione, czy to dotyczące Zielonego Ładu czy Polskiego Planu Strategicznego. I rzeczywiście na zewnątrz, w przestrzeni medialnej może i nie było tego widać, ale to nie znaczy, że nic się nie dzieje. Dzieje się dużo, na przykład jeśli idzie o dyskusje dotyczące aborcji i innych spraw, co do których nie ma zgody w koalicji. - Wiele razy mówiliśmy, że mamy jedno stanowisko w tej sprawie i jeden kierunek, aby cofnąć się do okresu kompromisu aborcyjnego, co można uczynić bardzo szybko, a później rozpisać mądrze przygotowane referendum ogólnonarodowego i pozwolić społeczeństwu rozstrzygnąć tę kwestię. Chciałbym już zakończyć ten temat, żebyśmy mogli pójść do przodu z innymi tematami. - Mamy Forum Ekonomiczne w Karpaczu, sprawy gospodarcze, budżet, a rozmawiamy znów o aborcji. Uczestniczyłem tu na Forum w panelu, w którym byli także europoseł Hetman, minister Krajewski, minister Motyka i wybrzmiał tam jeden głos, że w pierwszej kolejności trzeba się skupić na gospodarce. Bo abyśmy mogli zajmować się jakimikolwiek innymi sprawami, choćby światopoglądowymi, to musimy najpierw zadbać o to, by żyć na pewnym poziomie. Tylko to nie jest wyłącznie dyskusja o aborcji, lecz także o relacjach w koalicji. Jednego dnia premier mówi, że w tym parlamencie i w tej koalicji nie ma zgody na liberalizację przepisów dotyczących aborcji, a za chwilę minister zdrowia daje wytyczne, które obchodzą ustawę. Czy to nie jest policzek dla PSL jako koalicjanta, który od początku był przeciw liberalizacji? - Wiem, że nawet jeżeli różnimy się w pewnych sprawach, to zawsze w formie dyskusji, dialogu, można te problemy albo rozstrzygnąć częściowo, albo kompleksowo, albo w ogóle nie rozstrzygnąć. Widocznie pan premier stwierdził, że nie jest w stanie doprowadzić do takiego dialogu w ramach partii koalicyjnych, który by pozwolił na nawet częściowe rozstrzygnięcie tego problemu i jasno zakomunikował, że w tym parlamencie ustawowo tego nie da zrobić. - Gdybym był premierem, to podjąłbym taką próbę, bo z naszego środowiska płynie naprawdę bardzo koncyliacyjny ton. Wiemy też, że środowisko PO nie jest wcale takie jednorodne w tej kwestii i pytanie, czy w tym dzisiejszym bałaganie zafundowanym przez rządy PiS, nie lepiej byłoby skorzystać z propozycji PSL, cofnąć się do kompromisu aborcyjnego i pomyśleć o referendum. To są jednak decyzje, które należą dziś do premiera, my w koalicji koncentrujemy się na sprawach gospodarczych, bezpieczeństwa żywnościowego, bezpieczeństwa militarnego, bezpieczeństwa energetycznego, bo wiemy, że tu jest mnóstwo do zrobienia. Sprawa aborcji jest w naszej agendzie tematem pobocznym. Co pan myśli, kiedy widzi sondaż, w którym PSL po dziewięciu miesiącach w rządzie ma 1,7 proc. poparcia? - Przez lata zdążyłem się przyzwyczaić, że odkąd pamiętam pojawiały się sondaże, w których PSL był pod progiem wyborczym. Nie pamiętam, ile już razy wieszczono nasz koniec, tymczasem dziwnym trafem przez ostatnie 20 lat, to my współkształtowaliśmy historię Polski. Jest jakaś mentalność świata mediów, świata sondaży, by za wszelką cenę próbować ten PSL zaorać, wykasować z dyskursu publicznego i wszystko, co złe zrzucać na nas. Czym sobie na to zasłużyliśmy, nie wiem, bo od lat, w mojej ocenie, najlepiej ze wszystkich partii reprezentujemy interes narodowy, stawiając na zdrowy rozsądek i umiar. Wiem, że to się słabo sprzedaje medialnie, ale tak jest. Gdybym była złośliwa, to bym powiedziała, że to nie świat mediów chce zaorać PSL, ale wasi koalicjanci. - To, co robią koalicjanci to zwykła rywalizacja polityczna, nic nowego. Dla mnie istotnym pytaniem jest to, dlaczego media nie dostrzegają tego, ile zła wyrządza państwu polaryzacja polskiej sceny politycznej i że środowiska takie jak PSL powinno się wspierać, bo one próbują przełamywać tę polaryzację i pokazują, że można politykę prowadzić inaczej. Zresztą już tyle razy okazywało się, że to my mieliśmy rację. Przecież gdyby nie upór prezesa Kosiniaka-Kamysza, by nie iść do wyborów w jednym bloku z KO i Lewicą, to dziś mielibyśmy rządy PiS i Konfederacji. A jak byliśmy za to deptani przed wyborami? To projekt Trzeciej Drogi sprawił, że dziś rządzi taka, a nie inna koalicja. A propos projektu Trzeciej Drogi. Ma on wciąż rację bytu czy to już raczej przeszłość i wrócicie do szyldu PSL? - Projekt Trzeciej Drogi był projektem skrojonym na wybory i on się bardzo dobrze sprawdził w wyborach parlamentarnych, potem samorządowych i europejskich, ale dla takiej bieżącej pracy, dla dobra Polaków, dla dobra Polski, uznaliśmy, że nasze cele lepiej jest osiągąć tworząc dwa osobne kluby, które będą zgłaszały własne projekty ustaw, pomysły gospodarcze itd. Co będzie dalej, naprawdę ciężko mi powiedzieć. A wybory prezydenckie już niebawem. Będzie wspólny kandydat PSL i PL2020 czy będzie dwóch różnych kandydatów? - Nie wiem, nie ma w tej chwili dyskusji w PSL na temat tego, jak powinniśmy pójść do wyborów prezydenckich. Ta rozmowa jeszcze przed nami. Natomiast moje osobiste zdanie jest takie, że nie upierałbym się przy naszym kandydacie i przy indywidualnej kampanii, a raczej optowałbym za kierunkiem sprawdzonym, czyli wspólnym kandydatem w ramach Trzeciej Drogi. Zwłaszcza, że wielokrotnie Szymon Hołownia o tym mówił i nigdy nie krył swoich ambicji. My na pewno pomożemy mu w kampanii. I mówiąc szczerze, jeśli rozmawiamy o depolaryzacji polskiej sceny politycznej, to właśnie Szymon Hołownia mógłby być kandydatem, który pogodzi zwaśnione strony i to mógłby być naprawdę dobry prezydent Polski. Jak pan ocenia, z perspektywy marszałka województwa, pomysły rządu, które mają rozwiązać finansowe problemy samorządów? Premier obiecuje, że "przychody samorządu nie będą już zależne od widzimisię czy kaprysów rządzących centralnie". - Nie znam dokładnie założeń tej ustawy, wiem tylko tyle, że ma spełnić oczekiwania samorządu, choć wiem, że trudno będzie naprawić wszystkie błędy, którymi PiS za pomocą Polskiego Ładu, uderzył w samorząd. Nie da się tego w pełni naprawić, bo do tego trzeba by było dzisiaj dokonać merytorycznej oceny, policzyć ile środków było kierowanych przez poprzednią ekipę do poszczególnych samorządów gminnych, powiatowych i wojewódzkich, w jakiś sposób opracować wagi i tych środków dosypać. - Czekam spokojnie na finalny projekt ustawy, ale spodziewam się, że dla poziomu wojewódzkiego, dla samorządu województwa to nie będą korzystne zmiany. Wierzę za to, że będą korzystne dla małych i średnich gmin, które były najbardziej pokrzywdzone Polskim Ładem. Panie Marszałku, rozmawiamy podczas Forum Ekonomicznego w Karpaczu, w którego organizację jest pan jako marszałek Dolnego Śląska także zaangażowany. Nie jest panu smutno, że nie ma tu Donalda Tuska, nie ma żadnego ministra z Koalicji Obywatelskiej, nie ma spółek skarbu państwa? - Premier Władysław Kosiniak-Kamysz, odbierając nagrodę Człowieka Roku wspominał, że jako dziecko ze swoim tatą w wieku kilkunastu lat przychodzi na Forum Ekonomiczne, wtedy jeszcze w Krynicy, i najpierw marzył o tym, żeby tam być, później marzył o tym, żeby wziąć udział w jakimś panelu, ale nigdy nie marzył o tym, żeby być wyróżnionym jako Człowiek Roku. - Jasno też wybrzmiało, że wtedy, kiedy nam jako PSL było ciężko, kiedy teoretycznie nie byliśmy do niczego potrzebni, bo byliśmy w głębokiej opozycji i nic nie wskazywało na to, że mamy do władzy wrócić, organizatorzy Forum Ekonomicznego wciąż kierowali do nas zaproszenia. Rządził kto inny, finansował przedsięwzięcie kto inny, ale pan Zygmunt Berdychowski miał odwagę, żeby zapraszać polityków opozycji. Powiem szczerze, idąc tokiem myślenia premiera Kosiniaka, nie rozumiem, dlaczego my mielibyśmy się obrażać na Forum Ekonomiczne, że taki był czas, że kto inny wtedy rządził, że kto inny dostał nagrodę. To jest niezrozumiałe. Czy można to odczytywać jako apel do premiera Tuska, by za rok się pojawił w Karpaczu? - Nie jestem politykiem tego formatu, żebym mógł apelować do pana premiera, ale należy się zastanowić, czy jednak nie warto zmienić nastawienia, bo Forum wnosi naprawdę dużo dobrego - jest to duże wydarzenie, są namacalne efekty tego wydarzenia takie jak integracja środowiska gospodarczego, samorządowego, budowanie więzi, relacji, kontaktów. Szkoda po prostu. Jasne, że zawsze można w to miejsce postawić jakiś inny sztuczny twór, zorganizować coś innego. Pytanie tylko, po co, skoro jest coś, co od lat dobrze funkcjonuje i jest sprawdzoną oraz powszechnie znaną marką. - rozmawiała w Karpaczu Kamila Baranowska --- Bądź na bieżąco i zostań jednym z 200 tys. obserwujących nasz fanpage - polub Interia Wydarzenia na Facebooku i komentuj tam nasze artykuły!