"Wyjaśniam, ja nie jestem spadochroniarzem, ale marynarzem i nie skaczę, tylko się wynurzam" - tak swoje kandydowanie z Gdyni tłumaczył w RMF FM Leszek Miller. "Dla byłego premiera cała Polska jest jednym okręgiem wyborczym, a poza tym przypominam sobie jak 20 lat temu pojawiłem się w podobnym charakterze w Łodzi. Wtedy też pytano mnie, dlaczego Łódź i tak dalej. A potem było dla mnie wielką przyjemnością, gdy po kilku latach wszyscy uważali, że urodziłem się w Łodzi i mieszkam w Łodzi" - mówił Miller. Czyli okazuje się, że to taka taktyka. Wszyscy mnie znają, to może akurat na mnie zagłosują. A za chwilę zapomną, że ja nietutejszy. I tak oto powstanie "gdynianin Leszek Miller". Kolejny "spadochroniarz to Tomasz Kalita. Rzecznik Sojuszu Lewicy Demokratycznej i zaufany człowiek Grzegorza Napieralskiego, choć miał trafić na listę gliwicką, ostatecznie znalazł się na krakowskiej. Joanna Kluzik-Rostkowska (obecnie Platforma Obywatelska) wylądowała na Górnym Śląsku. Wprawdzie pochodzi z Katowic, ale reprezentować będzie Rybnik - choć - jak sama przyznaje - z miastem niewiele ją łączy. Jest i Stefan Niesiołowski z PO, ale nie w Łodzi, a w Lubuskiem i Julia Pitera, ale nie w Warszawie, a w Płocku. Jedynką Prawa i Sprawiedliwości w Świętokrzyskiem będzie natomiast Beata Kempa. Urodzona i zamieszkała w Sycowie (Dolnośląskie) posłanka będzie walczyć o głosy na Kielecczyźnie. Co prawda niedaleko, ale jednak, przeniósł się Bogdan Święczkowski. Były szef ABW otrzymał pierwsze miejsce na liście PiS w Wałbrzychu i okolicach. Święczkowski pochodzi z Sosnowca. W przeszłości też mieliśmy do czynienia z wyborczym "spadochroniarstwem". Ulubionym przykładem wszystkich jest warszawiak Andrzej Celiński, który został posłem lewicy z Katowic. Śmiano się, że przez Śląsk przejeżdżał raz pociągiem i tyle jego związku z tym regionem. Powodów politycznego "spadochroniarstwa" jest kilka. Chodzi tu na przykład o podpromowanie kogoś, kto "absolutnie na pracę w Sejmie zasługuje". Cała Polska go zna i kocha, tylko w swoim regionie jest jakiś taki mało popularny. No więc trzeba go rzucić tam, gdzie go docenią i z radością powierzą mu zaszczytną funkcję reprezentanta narodu. Inny model "spadochroniarstwa" to mnogość liderów danego ugrupowania w jednym okręgu i słabość partii w innym. A że nie może być tak, by liderzy do Sejmu się nie dostali, więc zostają rozrzuceni po kraju, najczęściej z "jedynką" na plecach. Zdarza się też "spadochroniarstwo" dotyczące tych najmniejszych, tych którzy nawet o sejmowych ławach nie marzą. Po co więc? Po to, by promować partię w wielu regionach. Jak wyborcy ocenią politycznych "spadochroniarzy"? Kto wyląduje bezpiecznie w cieplutkich sejmowych ławach, kto się wynurzy i zatopi innych, a kto połamie ręce i nogi na wyborczych zmaganiach, dowiemy się już za chwilę.