- Marsz robił wrażenie swoją liczebnością, swoją siłą, niewątpliwie egzamin ze sprawności organizacyjnej organizatorzy zdali. Jednak tej sprawności organizacyjnej nie towarzyszył spójny przekaz programowy" - powiedział w niedzielnej audycji w Radiu ZET doradca prezydenta prof. Tomasz Nałęcz. Jego zdaniem, związki zawodowe mają prawo być radykalne, być na ulicy, bronić interesów ludzi pracy i to jest zrozumiałe. - Natomiast partie polityczne świetnie wiedzą, że przed nimi jest droga, której związkowcy nie mają, bo związkowcy nie mają swoich posłów, klubów parlamentarnych, nie mogą zgłaszać wotum nieufności, budować większości parlamentarnej, dlatego demonstrują - mówił. "To były różne manifestacje" W ocenie Stanisława Żelichowskiego (PSL) organizatorom udało się pogodzić różne środowiska. - To były różne manifestacje: jedni szli po to, żeby zapewnić media katolickie na multipleksie, szli związkowcy, którzy uważali, że rząd nie podejmuje dialogu, bo nie słucha się związków zawodowych, szła "Gazeta Polska", która walczyła o wolność mediów - powiedział. Jacek Protasiewicz (PO) podkreślił, że ludzie w Polsce mają prawo demonstrować i ani PO, ani rząd Donalda Tuska, ani prezydent Bronisław Komorowski, nie będą nigdy tego prawa ograniczać. - Ta demonstracja była duża, ale na pewno nie największa. Jeśli tam była cała polska prawica, to jest jej niewiele - podkreślił. Przemówienie Jarosława Kaczyńskiego uznał za kiepskie i demagogiczne, podobnie ocenił wystąpienie szefa Solidarności Piotra Dudy. Powiedział, że - należący do "tego szerokiego spektrum prawicy" - Solidarni 2010 pikietujący przed gmachem TVP uniemożliwiają ludziom wejście do studia i skomentowanie tego, co się dzieje na ulicy. Budzenie demonów, te lęki i ksenofobia nie budują demokracji Zdaniem Roberta Biedronia (RP) "Kaczyński tworzy od dłuższego czasu taki rząd na uchodźstwie, żyje jakby w innej kompletnie przestrzeni". - Hasła, które padały na tej demonstracji sugerowały, że mamy do czynienia z jakimś kompletnym brakiem demokracji, z kompletnym wyizolowaniem opozycji. Oczywiście, mamy jako opozycja wiele problemów, ale takie budzenie demonów, te lęki i ksenofobia wychodzące na ulice, nie budują demokracji, nie tworzą klimatu do debaty i to mi się całkowicie nie podoba - powiedział Biedroń. Przypomniał, że kiedy były organizowane demonstracje w obronie telewizji Trwam, był jedną z pierwszych osób, które mówiły, że ludzie mają prawo protestować. - Ale kiedy widzę, że budzone są demony, wykorzystywana jest frustracja ludzi, do celów politycznych i zbijany jest na tym kapitał polityczny, to coś dzieje się złego z tą opozycją - przekonywał. "Ogromny poziom demagogii i wyrafinowanej złości" W ocenie Marka Siwca (SLD) podczas marszu można było zaobserwować ogromny poziom demagogii i wyrafinowanej złości wymierzonych bezpośrednio w formacje rządzące. - Jaka alternatywa była ludziom pokazywana w czasie tego spotkania? - pytał. Za najbardziej interesującą uznał konwencję PiS przed marszem. - Pozwoliło mi zrozumieć zamiary prezesa Kaczyńskiego: będzie powołany pozaparlamentarny premier w pozaparlamentarnym rządzie i przez kilka tygodni nie będzie składany wniosek o wotum nieufności, bo będzie budowany rząd; pozaparlamentarny premier będzie udzielał wywiadów i znowu przez ten czas świat będzie się kręcił wokół prezesa Kaczyńskiego - mówił. Dodał, że najbardziej szkoda mu "uczciwych ludzi", którzy przyjeżdżają na tego rodzaju manifestacje z jakimś przesłaniem. "Chodziło o to, żeby w Polsce przywrócić sprawiedliwość i uczciwość" Adam Hofman (PiS) podkreślił, że w marszu wzięli udział ludzie z różnych grup, środowisk, z różnymi problemami, ale łączyło ich jedno: chęć zmian i przeświadczenie, że w Polsce dzieje się źle, w różnych obszarach. - Oczywiście głównym powodem dla organizatorów, czyli dla PiS, Solidarności i telewizji Trwam, były wolność i pluralizm mediów w Polsce, ale tak naprawdę chodziło nam o to, żeby w Polsce przywrócić sprawiedliwość i uczciwość - mówił. "Partia rządząca ma się czego obawiać" Zaznaczył, że była to największa manifestacja polityczna od 1989 r. - Była tam siła i dziś na pewno partia rządząca ma się czego obawiać, bo to byli ludzie, którzy chcą w Polsce rząd zmienić - dodał. Jacek Kurski (SP) uznał, że demonstracja była "tak wspaniała i tak liczna", ponieważ była ponadpartyjna. - Wtedy w Polsce udają się olbrzymie demonstracje, kiedy mają charakter ruchów społecznych. Środowisko Radia Maryja, Solidarność - to są ruchy społeczne. Kiedy samo PiS zorganizowało demonstrację przeciwko podwyższeniu wieku emerytalnego, to przyszło 3 tys. ludzi - powiedział. Jego zdaniem siła marszu polegała również na tym, że media mainstreamowe po raz pierwszy tak szeroko i rzetelnie go relacjonowały.