Policja nie dopuściła też do starcia narodowców z kontrmanifestacją antyfaszystów i "grup wolnościowych". Pierwsi manifestanci zaczęli się pojawiać ok. godz. 13.00 na Dworcu Głównym PKP we Wrocławiu i byli to członkowie głównie Obozu Narodowo-Radykalnego (ONR) z całej Polski, którzy - jak twierdzili - przyjechali do Wrocławia, aby uczcić ofiary Katynia. Jak mówili, chcieli złożyć kwiaty pod pomnikiem Ofiar Katynia, ale nie mieli ze sobą kwiatów. Przywieźli transparenty: "aborcja to morderstwo" i "jestem Polakiem, mam polskie obowiązki". W sumie zebrało się ich ok. 30-40. Na narodowców przed dworcem czekała policja z prewencji oraz kilkunastu członków - jak sami się nazwali - grup wolnościowych, antyfaszyści i członkowie stowarzyszeń przeciw homofobii. Ci drudzy mieli flagi w kolorach tęczy. W rozmowie z PAP zapowiedzieli, że nie dopuszczą do manifestacji. - To niedopuszczalne, aby w naszym mieście bezkarnie spotykali się faszyści i propagowali swoje ksenofobiczne poglądy - mówił jeden z antyfaszystów, który - podobnie jak niektórzy członkowie ONR - miał zasłoniętą twarz. Gdy policja poinformowała narodowców, że nie mają zgody na gromadzenie się w okolicach dworca - mniejszymi grupami wyruszyli oni pod pomnik biskupa Bolesława Kominka przy Ostrowie Tumskim. W tym samym czasie inna grupa, członków Narodowego Odrodzenia Polski, zgromadziła się w innej części miasta i również wyruszyli w okolice Ostrowa Tumskiego. Zanim doszło do spotkania manifestantów z kontrmanifestacją, jeden z członków ONR został pobity - jak twierdził - przez jednego z antyfaszystów. "Mężczyzna po opatrzeniu ran w szpitalu i złożeniu zeznań na policji, został zwolniony do domu"- poinformował PAP Wojciech Wybraniec z biura prasowego Komendy Wojewódzkiej Policji we Wrocławiu. Dodał, że w związku z pobiciem policja zatrzymała pięciu mężczyzn i kobietę. Przy pomniku bpa Kominka na narodowców czekał dyrektor jednego z wydziałów wrocławskiego Urzędu Miejskiego Henryk Zieliński, który poinformował organizatorów, że jeśli manifestacja nie będzie zgodna z wcześniejszymi jej założeniami- zostanie uznana za nielegalną i zgromadzeni będą musieli się rozejść. Pięć minut po rozpoczęciu manifestacji Zieliński uznał ją za nielegalną, bowiem wykrzykiwane do antyfaszystów hasła nie miały nic wspólnego z Katyniem. Narodowcy wykrzykiwali hasła: "raz sierpem, raz młotem czerwoną hołotę", "precz z komuną" oraz wulgaryzmy. Antyfaszyści odpowiadali: "faszyzm nie". Grupy oddzielał policyjny kordon. W pewnym momencie sytuacja było na tyle groźna, że policjantom z prewencji rozdano broń gładkolufową do strzelania gumowymi kulami. Kilku policjantów dostało też miotacze z gazem. Broń nie została jednak użyta. Ostatecznie kilkunastu antyfaszystów w kordonie policji zdecydowało się rozejść. Narodowcy twierdzili, że manifestacja jest legalna i zamierzają ją dokończyć. Chcieli dojść do Rynku. Po przejściu kilkuset metrów z transparentami oraz flagami zostali zatrzymani przez policję, która szczelnie otoczyła ich kordonem. Policja rozpoczęła wywożenie demonstrantów policyjnymi wozami na komisariaty wrocławskie. Użyto wozów policyjnych, tzn. więźniarek (dużych wozów) i wozów straży miejskiej. Trwało to kilka godzin. W większości przypadków narodowcy nie stawiali oporu. Spokojnie pozwalali się wylegitymować policji, obszukać i "zapakować" do więźniarki. Tylko niektórych policja musiała wywieźć siłą. Większość, poza agresją słowną, zachowywała się spokojnie. Wszystkiemu przyglądali się turyści, głównie niemieccy zwiedzający najstarszą część miasta, księża, wierni, którzy przyszli na mszę. Niektórzy robili zdjęcia na tle policyjnego kordonu, inni gratulowali policji profesjonalnego zachowania. Byli i tacy, którzy oburzali się na zamykanie "polskich patriotów" w policyjnych wozach. Większość z zatrzymanych odpowie za naruszenie przepisów prawa o zgromadzeniach publicznych.