Słuchając planów nowego funkcjonowania policji, można doznać uczucia podwójnego deja vu. Najpierw, gdy pada zdanie: "Policjant musi być bliżej obywatela. Musi być w patrolu, musi być w instytucji, musi być na ulicy", przypomina nam się program wyborczy SLD, powtórzony praktycznie słowo w słowo. Przed wyborami do parlamentu, dokładnie 2,5 roku temu, mówił o tym kwieciście premier Leszek Miller. Po raz drugi deja vu odczuwamy, gdy Józef Oleksy wymienia konkrety: "Konkursowe zatrudnianie na stanowiska policyjne - nie tylko te najwyższe - kierowanie kompetencji i osób na szczeble niższe". To słowo w słowo z komendanta głównego policji. Leszek Szreder wypowiedział to zdanie kilka miesięcy temu po objęciu funkcji. Posłuchaj, co Oleksy mówi o swych planach: Pojawiło się jednak novum w szerokim planie Oleksego: minister chce tworzyć policję śledczą w kraju, choć jedna już istnieje, a także zbliżać - jak ich nazywa Oleksy - zwykłych policjantów do samorządów: "To jest mój plan, ale on jest jeszcze niesprecyzowany i nawet nie wiem, co policja sama o tym myśli". A kto lepiej pomoże policji niż samorządowcy? To oni powinni znać jej potrzeby. I znają, mają też prawną możliwość finansowania stróżów prawa, rzadko jednak wystarcza im na to pieniędzy. A nawet gdyby wystarczyło, czy to na pewno dobry pomysł? Weźmy Starachowice - miasto, w którym kontakty starosty, policjantów i gangsterów tworzyły siatkę, przypominającą gęstą pajęczynę. To właśnie w Starachowicach ginęły dowody przeciwko przestępcom, to tamtejsi funkcjonariusze muszą tłumaczyć się przed prokuratorem, to także tam spłonął sklep żony policjanta, który ścigał bandytów i to tam samorządowcy uzgadniali ze złodziejami i handlarzami bronią wspólną strategię dla miasta i powiatu. Trudno sobie wyobrazić, by starosta z takimi znajomościami chciał dobrze dla policji. Chyba, że korumpowałby ich nowymi samochodami i komputerami. To już chyba jednak zbyt daleko idący wniosek...