Mjr Michałowski był jednym z dziewięciorga funkcjonariuszy BOR, którzy zginęli w katastrofie pod Smoleńskiem. Nosił przydomek "Moskwa", ponieważ jako młody chłopiec mieszkał w tym mieście - jego matka była sekretarką polskiego ambasadora. - Służyłeś wiernie dwóm kolejnym prezydentom; służyłeś do końca. W tej służbie znajdowałeś czas również dla innych - powiedział minister spraw wewnętrznych i administracji Jerzy Miller. - Panie majorze "Moskwa", nie miałem okazji znać cię osobiście, ale koleżanki i koledzy podkreślają, że zawsze można było na ciebie liczyć, określają cię prostym słowem: dusza człowiek. Twoją pasją były biegi. Zakończyłeś swój 35-letni maraton w doborowym 96-osobowym zespole - dodał. List kondolencyjny przesłał były prezydent Lech Wałęsa. - W naszym życiu wiele jest pożegnań - mówił mistrz ceremonii Sławomir Miązek. - Żegnamy się na dzień, na dwa, na rok, na miesiąc, i przychodzi taka chwila, że musimy pożegnać się - przynajmniej tak nam się wydaje - na zawsze. Tak nam się wydaje, bo przecież do końca nikt nie może powiedzieć z pewnością, kiedy może się spotkamy - powiedział. Pocieszał, że z czasem, gorycz rozstania ustępuje miejsca refleksji, wspomnieniom i służy zrozumieniu życia zmarłego. - Sami niekiedy zaczynamy podążać drogą jego niezrealizowanych marzeń i chyba właśnie wówczas dokonuje się rzeczywiste dopełnienie naszego związku z człowiekiem, którego fizycznie z nami już nie będzie. Spuścizna duchowa tych, którzy odeszli, zobowiązuje - powiedział. - Jak wiele w tych ostatnich wydarzeniach jest symboliki. Ziemia rosyjska dała mu wykształcenie, piękne lata wczesnej młodości; dała mu duże grono wiernych, oddanych przyjaciół, a dziś zazdrośnie go odebrała - mówił mistrz ceremonii już nad grobem. - Samolot ich połączył, a dziś samolot ich rozdzielił - powiedział o zmarłym i jego narzeczonej, którzy poznali się służąc w BOR. 35-letni Dariusz Michałowski zginął w katastrofie prezydenckiego samolotu pod Smoleńskiem.