Relacje świadków są specyficznym źródłem, niezwykle istotnym, choć często przez niektórych badaczy dziejów najnowszych marginalizowanym. Jakakolwiek byłaby ich jakość, kluczem do weryfikacji pozostaje analiza krytyczna przekazu w oparciu o materiał porównawczy. Jeżeli takowy jest dostępny, sprawa jest w miarę prosta. Gorzej, gdy relacja stanowi jedyne źródło informacji. Dlatego też historycy niezwykle ostrożnie podchodzą do tematów, pokrewnych tematyce naszego pisma, w przypadku których, niestety, nie zawsze można oprzeć się na wyczerpujących opracowaniach i wartościowych dokumentach. Zdarza się, że dysponujemy jedynie relacją zasłyszaną, bądź przekazywaną z ust do ust. Coraz rzadziej niestety spotykamy bezpośrednich świadków interesujących nas wydarzeń. A że mają one przeważnie swój początek w czasie II wojny światowej, od zakończenia której minęło właśnie 65 lat, każdy taki przekaz jest na wagę złota. Było to w połowie 2009 roku. Do redakcji zadzwonił telefon. Sądząc po głosie starszy człowiek, chciał podzielić się z nami swoimi wspomnieniami. Tego typu kontakt jest dla nas zawsze niezwykle wartościowy, dlatego też z zaciekawieniem rozpoczęliśmy rozmowę. Pan Gabriel Kubicki ze Świnoujścia w czasie ostatniej wojny był robotnikiem przymusowym zatrudnionym przez Organizację Todt. W 1943 r. został wywieziony jako młody chłopak w okolice Stuttgartu, gdzie pracował przy budowie podziemnego obiektu. Po pewnym czasie, w sierpniu 1944 r. firma wysłała go wraz z jego brygadą, jak się wyraził, gdzieś na Śląsk. Został zakwaterowany w barakach położonych wśród pokrytych gęstym lasem wzgórz, razem ze zbrojarzami, cieślami i betoniarzami oraz grupą specjalistów górniczych z Włoch i Śląska. Kilkadziesiąt metrów poniżej znajdować się miały dwa wejścia do tunelu. Z ekipą cieśli pracował przy stawianiu szalunków na obetonowanych już powierzchniach do lutego 1945 roku, kiedy został skierowany do Berlina, gdzie z kolei brał udział w budowie wielkiego schronu przeciwlotniczego. Tam też zastał go koniec wojny, i wówczas powrócił szczęśliwie do domu. Ciekawa rozmowa dobiegła końca, jak zwykle pozostał pewien niedosyt, i co najmniej setka pytań do zadania. Ustaliliśmy, że jeżeli tylko nadarzy się okazja, będziemy musieli się spotkać. Pan Gabriel mieszka obecnie w Świnoujściu, więc podczas tegorocznej, majowej Konferencji Odkrywcy mogliśmy się wreszcie osobiście poznać. Posłuchajmy zatem jego historii... - W lutym 1943 roku miejscowy Arbeitsamt skierował mnie do firmy budowlanej na przyuczenie do zawodu cieśli. Po mniej więcej roku przyszło do kierownictwa polecenie oddelegowania 25 pracowników i 3 uczniów do Niemiec na roboty przymusowe. W ten sposób musiałem opuścić rodzinne Krośniewice pod Kutnem i ruszyć w świat. Tak trafiłem do Vaihingen k. Stuttgartu, gdzie zostaliśmy przydzieleni do firmy Holzmann, która dla Organizacji Todt budowała nieopodal wielki betonowy obiekt. (Obiektem tym była podziemna fabryka Messerschmitta pod kryptonimem "Stoffel" budowana od kwietnia do października 1944 w kamieniołomie nieopodal Vaihingen, 24 km na północny zachód od Stuttgartu - przyp. P.M.). Pod koniec lipca, bądź na początku sierpnia 1944 r. przyszedł rozkaz oddelegowania 80- osobowej brygady na Śląsk. Podano nam miejscowość, lecz niestety jej nie pamiętam. Pamiętam natomiast, że majster namawiał mnie na ten wyjazd: - będziesz bliżej Polski, jak nadarzy się okazja, uciekaj do domu - mówił. Co prawda nie miałem wielkiego wyboru, lecz perspektywa znalezienia się bliżej rodzinnych stron, napawała mnie optymistycznie. Parę dni później wyruszyliśmy pociągiem ze Stuttgartu i jechaliśmy nocą przez całe Niemcy w wagonie na końcu składu. Wczesnym rankiem zajechaliśmy na stację kolejową położoną wśród wzgórz. Potem szliśmy jakiś czas piechotą do lazaretu, gdzie nas przebadano i odwszawiono.