Co takiego jest w przygranicznym Schwedt, że o mieście dyskutuje się na prawie każdym forum internetowym dla przyszłych mam? Nowoczesna klinika, która bije na głowę większość szpitali po polskiej stronie. Są dwupokojowe sale, można wybrać pozycję rodzenia, można rodzić w wodzie. Szpitalne jedzenie jest doskonałe, opieka też. Każda Polka może urodzić tam, nie płacąc ani złotówki, wystarczy, że ma europejską kartę ubezpieczeniową. W taki sposób w Schwedt tylko w tym roku na świat przyszło 180 Polaków - co trzeci urodzony w mieście będzie miał polski paszport. Fala tych porodów zaczęła rosnąć po wejściu Polski do Unii - podkreśla dziennik. Teoretycznie za poród za granicą powinni zapłacić rodzice. Ta zasada nie obowiązuje jednak, gdy do porodu dojdzie nagle. Jeśli np. przyszła mama wybierze się do Schwedt na zakupy i tam zacznie nieoczekiwanie rodzić, za jej pobyt w szpitalu powinien zapłacić nasz NFZ. To koszt od 1,5 tys. do 3 tys. euro (w Polsce poród kosztuje tysiąc zł). Z tytułu takich porodów niemiecka klinika domaga się 250 tys. euro od naszego NFZ. Fundusz jednak nie chce płacić, a jego przedstawiciele twierdzą, że klinika do spółki z polskimi pacjentkami wyłudza pieniądze. NFZ podejrzewa, że Polki, gdy zaczyna się poród, jadą do Schwedt i mówią lekarzom, że nagle odeszły im wody. Niemcy zaś wyczuli interes, zatrudnili polskojęzycznych lekarzy i tłumaczkę. W NFZ analizują już dokumentację medyczną Polek rodzących w Schwedt i wnioski o wydanie europejskiej karty ubezpieczeniowej. Zdaniem przedstawicieli funduszu Polki, które rodziły w Schwedt, występowały o nią na krótko przed porodem. Nie jest wykluczone, że fundusz włączy do sprawy prokuraturę. "Pomagamy potrzebującym, jak możemy. Mamy zostawić rodzące pod drzwiami?" - pyta dyrektor szpitala Michael Juergensen. I odpiera zarzuty NFZ. Jego prawnicy przygotowują się do batalii sądowej o 250 tys. euro. Juergensen zapewnia, że szpital dalej będzie odbierał porody od Polek. "To nasz obowiązek" - podkreśla rozmówca "Gazety Wyborczej".