Gintrowski ocenił, że gdyby "stanu wojennego nie było, to tak naprawdę nie wiadomo jak potoczyłyby się losy naszego kraju". - Stan wojenny spowodował, że nawet ci Polacy, którzy mieli jakąś resztkę zaufania, ci, którzy jeszcze wierzyli w ten ustrój - przejrzeli wtedy na oczy. Dlatego ośmielam się twierdzić, że to był początek końca komunizmu, choć takich końców można się doszukiwać także w innych momentach naszej historii - powiedział artysta. 12 grudnia 1981 roku Gintrowski był w Poznaniu, tam razem z kilkoma innymi polskimi muzykami brał udział w koncercie pt. "Niechciane teksty PRL-u". - Koncert był zaplanowany na sobotę i niedzielę, 12 i 13 grudnia. 13-ego rano do mojego pokoju w hotelu przybiegł organizator i powiedział, żebym włączył telewizor. Zobaczyłem obrazek, który chyba wszyscy mamy przed oczami do dzisiaj - zamiast porannego programu dla dzieci, w telewizji przemawiał generał Jaruzelski - wspominał Gintrowski. Drugi dzień koncertu został odwołany. Na poznańskim dworcu okazało się, że nie kursują pociągi, oprócz jednego. - Jeden pociąg musiał przejechać, bo był to najważniejszy pociąg w PRL-u, relacji Berlin-Moskwa. W związku z tym, że żadne inne pociągi nie jeździły, to panował w nim potworny ścisk, ale było dość wesoło, bo my-pasażerowie, nie do końca rozumieliśmy co się stało - opowiadał muzyk. - Wesoło było tylko do Ursusa, tam zrozumieliśmy co się tak naprawdę stało, zobaczyliśmy czołgi, transportery opancerzone, wojsko itd. Podobny obrazek zastaliśmy na dworcu w Warszawie - podkreślił Gintrowski. Muzyk przyznał, że wydarzenia sprzed 25 lat były dla niego szokujące. - Nie sądziłem, że władza komunistyczna podniesie aż tak wysoko rękę do uderzenia - dodał.