Uroczystości pogrzebowe rozpoczęły się w piątek w kościele pod wezwaniem św. Barbary, patronki górników, w Rudzie Śląskiej Bykowinie. W ostatniej drodze, oprócz najbliższych, poległemu górnikowi towarzyszyły setki osób, w tym przedstawiciele kopalni, górnicze poczty sztandarowe, ratownicy górniczy w pełnym rynsztunku, orkiestra. - W czasie akcji ratunkowej na kopalni powtarzano z uporem: nadzieja umiera ostatnia. A kiedy stwierdzono, że wszyscy górnicy zginęli, powtarzano: nadzieja umarła. Tak, ludzka nadzieja na ziemskie życie umarła, ale przecież dla chrześcijanina, dla nas, wierzących w zmartwychwstanie Chrystusa, śmierć nie jest ostatnim słowem - mówił w homilii ks. Piotr Machoń. Kaznodzieja przypomniał okoliczności śmierci Andrzeja Giemzy, który odszedł nagle i niespodziewanie, w sile wieku. - Tym razem nie było długiej, odległej, wczesnej zapowiedzi śmierci. Nie było powolnego procesu starzenia się, spodziewania się emerytury czy przejścia na rentę. Nie było długotrwałej choroby, nie było starczej samotności i obawy przed samotnym umieraniem. Nie było braku chęci życia. Wręcz przeciwnie, były plany, zamiary, marzenia. Było przecież dla kogo żyć, było po co żyć. Była siła wieku i tak wiele jeszcze do zrobienia - powiedział ks. Machoń. - Śmierć przyszła niechciana i niezapowiedziana, przyszła jak nieproszony gość. Gwałtownie zebrała swoje obfite żniwo. A świat zatrzymał się nad ludzkim nieszczęściem. Najpierw pospieszył na ratunek, mając nadzieję, że choć jakieś życie da się uratować. A potem przystanął nad śmiercią, nad ludzkim bólem. Okazał szacunek i współczucie, obiecał i okazał różnorodną pomoc, próbował ocenić przyczyny, na pewno poszuka winnych tragedii i wyciągnie wnioski na przyszłość. Ale człowiek pozostał sam na sam ze śmiercią - dodał kapłan. Pogrzebany w piątek Andrzej Giemza pracował w firmie Mard, podobnie jak 14 innych ofiar katastrofy. Wcześniej przez 25 lat był górnikiem strzałowym i kombajnistą w rudzkiej kopalni "Polska- Wirek". W prywatnej firmie zatrudnił się po przejściu na górniczą emeryturę. Kolejne pogrzeby ofiar katastrofy rozpoczną się w sobotę w kościele pod wezwaniem św. Pawła w Rudzie Śląskiej Nowym Bytomiu. Pochowani zostaną Zbigniew Turniak i Mirosław Toczek. Pierwszy miał 38 lat, był elektrykiem, wkrótce planował ślub. Drugi skończył 45 lat, był elektromonterem. Osierocił czworo dzieci. W Mikołowie pogrzebany zostanie Krzysztof Bubała. Miał 37 lat, żonę i dziecko. Był pracownikiem "Halemby". Pogrzeby ofiar możliwe są dopiero w ponad półtora tygodnia po katastrofie z powodu czynności, jakie w ramach prowadzonego śledztwa zleciła gliwicka prokuratura. W Zakładzie Medycyny Sądowej przeprowadzono sekcje zwłok górników, a w specjalistycznym ośrodku w Bydgoszczy trwają badania materiału genetycznego, aby stuprocentowo ustalić tożsamość ofiar. Jak powiedział rzecznik Prokuratury Okręgowej w Gliwicach, Michał Szułczyński, do piątkowego południa zidentyfikowano 14 ofiar katastrofy. Część zwłok już została wydana rodzinom, pozostałe zostaną wydane wkrótce. Oprócz gliwickiej prokuratury okoliczności katastrofy bada komisja powołana przez prezesa Wyższego Urzędu Górniczego. Być może w piątek po południu będzie wiadomo, kiedy komisja będzie mogła przeprowadzić wizję lokalną na dole kopalni. Zespół ekspertów ma ocenić, czy pozwalają na to panujące w rejonie katastrofy warunki. Do katastrofy w "Halembie" doszło 21 listopada. 23 górników zginęło po wybuchach metanu i pyłu węglowego. Dokładne przyczyny ich śmierci mają być znane w poniedziałek, gdy prokuratura otrzyma komplet dokumentów z sekcji zwłok ofiar. 15 górników pracowało w prywatnej firmie Mard, 8 - w "Halembie". Raport specjalny: Tragedia w kopalni