- Bardzo długo chciałam zostać aktorką i bardzo długo grono moich przyjaciół utwierdzało mnie w tym, że powinnam zostać aktorką komediową, bo w tym się spełnię. Byłam taką osobą dyżurną do opowiadania dowcipów. Zresztą zostało mi to do dziś, bardzo to lubię - zwierza się popularna dziennikarka. Po maturze pojechała do Francji, gdzie trochę pracowała "na czarno". Podjęła studia na Sorbonie, która - jak twierdzi - już dziś nie jest tak renomowaną uczelnią, jak mogłoby się wydawać. - Przez moment zatrzymałam się na Wydziale Kultury i Cywilizacji Francji, po czym doszłam do wniosku, że ja we Francji żadnej kariery, nawet znając francuski, nie zrobię i pora wracać do kraju. Wróciłam i miałam rok "w plecy", mówiąc kolokwialnie. Jestem humanistką z zamiłowania. Została mi taka humanistyczna pasja pisania, czytania i gadania. Gdzie można sprzedać te cechy? Dziennikarstwo! - opowiada w STUDIO FAKTY.INTERIA.PL. Wybrała Wydział Dziennikarstwa Uniwersytetu Warszawskiego, gdzie było najmniej zajęć obowiązkowych. Doszła do wniosku, że jest to w stanie pogodzić z pracą. -I od razu mogę powiedzieć tym wszystkim, którzy chcą być dziennikarzami, że studia dziennikarskie nie są do tego kompletnie potrzebne - mówi dobitnie red. Justyna Pochanke. Według niej, większość dziennikarzy w kraju i na świecie to nie są dziennikarze z wykształcenia: - Ja się o tym przekonałam na trzecim roku studiów, kiedy zaczęłam pracować w Radiu Zet. Tam szybko nauczyłam się więcej niż przez trzy lata studiów. Tak naprawdę wiedzę dała mi wtedy praca i radio. To jest zawód, który nie istnieje teoretycznie, to jest zawód, który istnieje wyłącznie w praktyce. Fajnie mieć jakąś bazę, inną podbudowę, żeby móc się w tym zawodzie dziennikarza specjalizować. Dlatego bardzo fajni są dziennikarze na przykład po historii, czy po historii sztuki - stwierdza. I wyznaje: - Od młodych lat miałam niski głos. Teraz wiem, że on do mnie pasuje, ale kiedyś był to lekki zgrzyt... Poznałam siłę i smak radia i to, że dociera ono chyba gdzieś głębiej niż telewizja. Radio jest dla ludzi z wyobraźnią. W telewizji ja muszę podeprzeć każde słowo i każdą informację obrazem, no i to jest fantastyczne, bo ma wtedy zdwojoną siłę rażenia. Sztuką jest dobrze sprzedać informację. I to mi się właśnie podoba w radiu, że jest to połączenie siły i skromności. - Gdyby tę pracę dało się wykonywać równie efektownie, efektywnie, ciekawie na pół etatu, to ja bardzo chętnie wzięła pół etatu zamiast całego, bo to jest ciężka fizycznie praca. To jest nieraz kilkanaście godzin dziennie przywiązania do miejsca, do firmy, do wydarzeń i oderwania od całego swojego życia, czasem na bardzo długo, kiedy są ważne wydarzenia i praktycznie się nie wychodzi z firmy. Ja tę pracę ubóstwiam! - mówi Justyna Pochanke. - Ale ja wiem, że tego się nie da wykonywać na pół etatu. Po prostu wiem, że albo się wchodzi po uszy, albo się nie wchodzi wcale. Nie da się zamoczyć palca w dziennikarstwie... Na pytanie o najważniejsze wydarzenie zawodowym życiu w roku 2005 odpowiada bez namysłu: - Pożegnanie z Janem Pawłem II. Moment najważniejszy, najtrudniejszy i najpiękniejszy... Pamiętam piękne słowa, jakie padły wtedy na nasz temat, że jako Polacy potrafimy być lepsi! Oczywiście, jeśli nam się chce. Wtedy nam się chciało! I to były bez wątpienia - bez względu na to, co z tego wynika i będzie wynikało w przyszłości - mądre, dobre i bardzo ważne dni! To był najważniejszy sprawdzian dziennikarski, chociaż nie wiem, czy to jest właściwe określenie... Ja wiem jedno: było to najważniejsze wydarzenie dziennikarskie w moim życiu! - stwierdza z przekonaniem red. Justyna Pochanke. - Ktoś mnie zapytał: dziennikarz roku - czy można zajść wyżej? Odpowiedziałam wtedy spontanicznie: można nie spaść z tego szczytu! To jest chyba w tej chwili największe wyzwanie, żeby dochodząc do wspaniałego, bardzo fajnego, wysokiego punktu w tym zawodzie, utrzymać się na szczycie. A na tym szczycie jest bardzo różnie... W tej chwili mam takie zadanie na 2006 rok, żeby wobec samej siebie zasłużyć na ten tytuł, który dostałam w 2005 roku - wyznaje red. Justyna Pochanke.