Jak poinformował dziś rzecznik szpitala Zdzisław Czekierda, "wydaje się, że lekarz śmigłowca wszystko co najgorsze ma już za sobą". - Lekarze są dobrej myśli - dodał Czekierda. Śmigłowiec Lotniczego Pogotowia Ratunkowego leciał z Wrocławia w okolice Budziszowa do rannych w karambolu na autostradzie A4. Maszyna rozbiła się w okolicach Jarostowa - kilkaset metrów od miejsca karambolu, w pobliżu wiejskich zabudowań. Śmigłowiec spadł w takim miejscu, że służby ratunkowe szukały go przez ok. godzinę. Maszynę od strony autostrady osłaniały drzewa, od strony wsi pagórek. Dodatkowo akcję utrudniała gęsta mgła. O wypadku śmigłowca zawiadomił sam Nabzdyk, który potem w stanie ciężkim został przewieziony do szpitala wojskowego we Wrocławiu. Mężczyzna przeszedł pomyślnie operację nóg. Lekarze wykluczyli u niego urazy głowy i klatki piersiowej. Pozostali dwaj członkowie załogi: pilot Janusz Cygański i pielęgniarz Czesław Buśko nie przeżyli wypadku. Jak tłumaczył dziennikarzom tuż po wypadku dyrektor Lotniczego Pogotowia Ratunkowego Robert Gałązkowski, prawdopodobnie pilot i pielęgniarz nie przeżyli upadku śmigłowca, więc służby ratunkowe nie mogłyby im już pomóc. W akacji poszukiwawczej wzięli udział strażacy, policjanci, funkcjonariusze straży granicznej oraz cztery śmigłowce: trzy LPR i jeden policyjny. Prokuratura Okręgowe w Legnicy wszczęła postępowanie w sprawie katastrofy. Postępowanie ma wyjaśnić jak doszło do wypadku i kto ponosi za niego odpowiedzialność. - Musimy wyjaśnić czy wypadek to błąd pilota, czy może jakaś usterka maszyny. Jeśli śmigłowiec był niesprawny to musimy wyjaśnić z czyjej winy. Może się jednak okazać i tak, że mieliśmy do czynienia z nieszczęśliwym wypadkiem - a winę ponosi pogoda, trudne warunki atmosferyczne - mówiła tuż po wypadku Lilianna Łukasiewicz, rzeczniczka Prokuratury Okręgowej w Legnicy.