Prof. Zoll podkreślił, że nie można wykorzystywać instytucji konstytucyjnej, jaką jest referendum, dla rozgrywki politycznej w kampanii wyborczej. Dlatego ocenił, że oba prezydenckie wnioski o referenda znacznie pogorszyły naszą kulturę polityczną i - jak mówił - tego już nie da się cofnąć. Jego zdaniem byłoby natomiast jeszcze gorzej, gdyby Senat nie odrzucił wniosku prezydenta Dudy, a 6 września doszłoby do wiążącego charakteru referendum. "Oznaczałoby to, że zaczynamy wchodzić na drogę załatwiania spraw poprzez referenda, czyli narażamy się na taki populistyczny sposób rządzenia. W każdej chwili będzie można odwołać się do obywateli, a ludźmi jest niezwykle łato manipulować. Głosujący najczęściej mają bardzo znikome informacje, dotyczące tego, nad czym głosują. Gdybyśmy dzisiaj zrobili np. ankiety na ulicy, jaki status ma przedsiębiorstwo Lasy Państwowe, to okaże się, że 99 proc. ludzi nie ma o tym zielonego pojęcia" - zauważył profesor. Referenda szansą "zdjęcia gorsetu prawnego" Konstytucjonalista ocenił, że politycy zobaczyli w referendach szansę na "zdjęcie gorsetu prawnego", czyli wychodzenia poza ramy Konstytucji. Dlatego - jak przyznał - ma nadzieję, że po piątkowej decyzji Senatu również niedzielne referendum okaże się niewiążące z powodu niskiej frekwencji. "Te próby rozpychania prawa skończą się, jeżeli politycy przekonają się, że droga referendów jest zamknięta, bo społeczeństwo na to nie idzie. Jest Sejm i Senat, twórzmy prawo jak najlepsze przez demokrację przedstawicielską, bo taki model mamy w Polsce" - powiedział. Prof. Zoll nie zgodził się z opiniami, które przed piątkowym głosowaniem w Senacie wygłaszali politycy PiS, że "referendum obywatelom się po prostu należy", bo przywraca im podmiotowość. "To polityczna gra bardzo niebezpieczna dla państwa" - Uważam, że obywatele zostali potraktowani bardzo przedmiotowo przez partię polityczną, która chce zdjąć z siebie odpowiedzialność przy podejmowaniu decyzji. Partia przekonana o tym, że wygra wybory powinna wziąć odpowiedzialność za reformy, o których teraz mówi, a nie szukać alibi. To jest gra polityczna bardzo niebezpieczna dla państwa prawnego" - stwierdził. Według Zolla politycy zapomnieli, że trzeba umieć rozmawiać z obywatelami. Jak mówił, przedstawiciele wszystkich ugrupowań, a szczególnie PO mają problem z jasnym komunikowaniem swoich zamierzeń, pokazania dlaczego rozwiązują sprawy tak, a nie inaczej. W jego opinii politykom brakuje też odwagi do wprowadzania reform. Reginia-Zacharski: PO nie miała dobrego wyjścia "Trochę żartobliwie można powiedzieć, że wniosek o referendum, które miałoby się odbyć 25 października, to był zabieg, z którego Platforma Obywatelska nie miała dobrego wyjścia, w związku z czym przyjęto jedno z dwóch możliwych złych wyjść" - ocenił politolog z Uniwersytetu Łódzkiego dr Reginia-Zacharski. "Z perspektywy PO przyjęcie (wniosku Dudy - red.) przez Senat, gdzie decydujący głos należy do senatorów PO, byłoby niedobrym rozwiązaniem, ale odrzucenie też nie jest dobrym rozwiązaniem. Nie wyobrażam sobie sytuacji, aby PO z odrzucenia tego referendum mogła odnieść jakąkolwiek korzyść" - powiedział. Reginia-Zacharski zaznaczył, że należy się teraz spodziewać ze strony PO "intensywnej akcji minimalizacji strat". W jego opinii decyzja Senatu nie osłabia pozycji prezydenta Dudy, a paradoksalnie może nawet działać na jego korzyść i wzmocnić budowanie jego wizerunku "reformatora, który jest blokowany przez obecnych rządzących". "Gorzej dla prezydenta, gdyby doszło do referendum" Zdaniem eskperta, prezydent używając argumentu o 6 milionach podpisów obywateli zebranych ws. referendów "nadał sobie taki emblemat trybuna ludowego", którego teraz "obóz rządzący jakoś blokuje". "Zdecydowanie gorzej byłoby (dla Dudy - red.) gdyby do referendum doszło i frekwencja referendalna wyniosłaby np. 15 proc. To byłby cios dla prezydenta" - zaznaczył. Zdaniem politologa wydarzenia związane z wprzęganiem referendum w bieżące potrzeby polityczne powodują osłabianie tego ważnego instrumentu demokracji bezpośredniej. "Referendum, które lada chwila się wydarzy (6 września- PAP), zostało wprowadzone do rzeczywistości politycznej ewidentnie z powodu bieżącej potrzeby wyborczej. W związku z czym ta inicjatywa już osłabiła, czy wręcz nawet ośmieszyła to narzędzie demokracji bezpośredniej, bo te pytania też są fatalne, nielogiczne, nic nich nie wynika (...)" - powiedział Reginia-Zacharski.