W piątek na ulicach Warszawy doszło do starć z policją, w wyniku których zatrzymano 210 osób, w tym 95 obcokrajowców, głównie z Niemiec. Do szpitali odwieziono 30 osób, w tym 12 policjantów. Ogółem obrażenia odniosło 40 policjantów. Straty oszacowano na 72 tys. zł. Do pierwszych incydentów doszło w piątek przed południem na Nowym Świecie, gdy grupa przedstawicieli organizacji lewicowych wdała się w bójkę z grupą narodowców. Policja zaczęła ich rozdzielać; doszło wtedy do ataku na funkcjonariuszy. Do poważniejszych starć doszło przed godz. 15 w rejonie Placu Konstytucji przy okazji zorganizowanego przez środowiska narodowe "Marszu Niepodległości". Jeszcze przed jego rozpoczęciem grupy zamaskowanych osób atakowały kordon policji, oddzielający ich od odległego o kilkaset metrów wiecu środowisk antyfaszystowskich. Wiec "Kolorowa Niepodległa" zablokował ul. Marszałkowską, uniemożliwiając przemarsz narodowców. Ruszyli oni zatem bocznymi ulicami pod pomnik Romana Dmowskiego na Placu na Rozdrożu. Policję atakowano kamieniami, petardami, kostką brukową i butelkami. Rzucano petardy pod zaparkowane samochody. Pobito fotoreportera, na Placu Na Rozdrożu spalono dwa samochody grupy TVN; uszkodzono także wozy Polsatu, Polskiego Radia i innych mediów. Organizatorzy "Marszu Niepodległości" potępili w sobotę "bandyckie zachowania", podziękowali też osobom, które w godny sposób chciały upamiętnić ten dzień. Jednak w ocenie koalicji Porozumienie 11 listopada sprawcami aktów przemocy podczas obchodów święta niepodległości w Warszawie byli uczestnicy "Marszu Niepodległości", którzy - według Porozumienia - utożsamiają się ze skrajną, prawicową i faszystowską polityką. Kilkunastu prokuratorów z dwóch stołecznych prokuratur rejonowych analizuje materiały policyjne dotyczące zatrzymanych. Komendant główny policji zlecił przeprowadzenie kontroli działań funkcjonariuszy podczas piątkowych demonstracji. 40 wniosków policji o ukaranie w trybie przyśpieszonym cudzoziemców, głównie z Niemiec, za zakłócenia porządku publicznego w czasie piątkowych zajść w stolicy, trafiło w sobotę do Sądu Rejonowego Warszawa-Śródmieście. Żal i ból z powodu "hańbiących zachowań" wyraził w piątek prezydent Bronisław Komorowski. Prezydent zlecił prawnikom znalezienie rozwiązań, które - bez zmiany konstytucji - zmieniałyby przepisy o zgromadzeniach. Według prezydenta, organizatorzy manifestacji powinni w większym niż obecnie stopniu ponosić odpowiedzialność za szkody i zniszczenia. Z kolei policja ma uzyskać prawo łatwiejszej identyfikacji osób zakrywających twarze. Komorowski ocenił, że prawo dotyczące demonstracji jest dobre, ale trudne do egzekwowania. Premier Donald Tusk, ktory spotkał się z ministrami sprawiedliwości, spraw wewnętrznych i administracji oraz z prezydent Warszawy i komendantem głównym policji i komendantem stołecznym policji, zdecydowanie poparł zakaz zasłaniania twarzy w czasie zgromadzeń. Zastrzegł, by do zmian w prawie podchodzić bez histerii. Jednak nie wykluczył, że konieczne mogą się okazać zmiany w konstytucji. Tusk pochwalił policję za postawę w czasie zamieszek i zapowiedział ukaranie winnych. Ocenił, że doszło do aktu wandalizmu i chuligaństwa. Jego zdaniem, podczas zajść nie było "sporu między prawicą a lewicą" tylko "akty bandytyzmu" i "chuligańskie przestępstwa". Za zmianami w prawie opowiadają się także inni politycy. "Sprawa zasłoniętych twarzy jest warta rozważania. (...) Wprowadzenie ograniczeń w prawie do demonstracji, poza takimi które mogłyby ułatwiać uniemożliwienie konfrontacji między demonstracjami, jest zupełnie niedopuszczalne" - ocenił prezes PiS Jarosław Kaczyński. PiS złoży wniosek o zwołanie nadzwyczajnego posiedzenia sejmowej Komisji Administracji i Spraw Wewnętrznych. Były szef MSWiA Marek Biernacki (PO) zaproponował wprowadzenie zakazu organizowania demonstracji, których trasy się przecinają. Z kolei Mieczysław Łuczak z PSL, chce zakazu kilku demonstracji w jednym czasie w danym mieście. W ocenie SLD zmiany w prawie nie są konieczne. Według posła SLD Dariusza Jońskiego, zapisy ustawy o zgromadzeniach publicznych pozwalają nie dopuścić do manifestacji, jeśli są do tego przesłanki. "To nie prawo jest kulawe, tylko urzędnicy muszą się wziąć do pracy" - ocenił. Klub SLD złoży wniosek o przedstawienie na najbliższym posiedzeniu Sejmu informacji rządu na temat przebiegu zamieszek, do których doszło w piątek.