Niegdyś potężne anteny, maszty, czasze radarów, pokryte ziemią pilnie strzeżone bunkry, wyposażone w najbardziej zaawansowane urządzenia telekomunikacyjne, stanowiły część zimnowojennego krajobrazu, zarówno państw należących do Układu Warszawskiego, jak i Sojuszu Północnoatlantyckiego. Początek lat 80. Po dekadzie odprężenia, zimna wojna wchodzi w nową, agresywną fazę. Wyścig zbrojeń, koncentracja potężnych sił konwencjonalnych w Europie, tysiące rakiet z głowicami jądrowymi wymierzone w terytoria pomiędzy żelazną kurtyną. Ponownie niebezpiecznie wzrasta ryzyko użycia przez supermocarstwa broni masowego rażenia. Na arenie międzynarodowej Stany Zjednoczone wyczuwając osłabienie Związku Radzieckiego, inicjują wyścig, w którym Związek Radziecki zaczyna tracić oddech. Następuje przyspieszony rozwój technologii, na pole walki wkracza zaawansowana elektronika. Przewagę ma Ameryka, lecz ZSRR wciąż stara się dotrzymać kroku stosując tańsze i prostsze rozwiązania. W sytuacji konfliktu nuklearnego nie ma zwycięzców, są jedynie ci, którzy będą mogli dłużej przetrwać. Na skażonym polu bitwy liczą się już nie tylko zabezpieczenia i ochrona przed skutkami promieniowania, lecz także zdolność do organizowania oraz koordynacji działań, obrony i ataku. Tradycyjne systemy łączności radiowej nie były w stanie sprostać tym wymogom. Należało stworzyć środki łączności odporne na działanie niekorzystnych warunków. Sowiecką odpowiedzią był system BARS. System ten został opisany już na naszych łamach przy okazji artykułu na temat stacji troposferycznej w Chocianowie ("Odkrywca" nr 7-8/2003). Stacje tego typu były swoistym łącznikiem wykorzystującym tradycyjne połączenia kablowe z troposferyczną łącznością dalekiego zasięgu, która umożliwiała odbiór sygnałów nawet z kilku tysięcy kilometrów, bez wykorzystywania wysokich masztów. Oczywiście zasięg zależny był od warunków meteorologicznych. Obiekt ten stanowił fragment większego systemu rozlokowanego nie tylko w Polsce, ale i w NRD, Czechosłowacji, Węgrzech, Bułgarii oraz naturalnie w Związku Radzieckim. Stacje zapewniały łączność pomiędzy sztabami w Berlinie i Moskwą oraz dowództwami poszczególnych grup armii. W kraju stacje ulokowane były na linii wschód-zachód, przebiegając w trzech odcinkach: 1.Kęszyca Leśna-Września-Rembertów. 2.Września-Nowosolna k. Łodzi-Kałuszyn. 3.Legnica-Brzeg-Lubin-Czarna Tarnowska. Ochroną niektórych centrów łączności zajmowały się doborowe jednostki radzieckiego MSW i KGB, zabezpieczając kluczową dla planowanych działań zbrojnych komunikację pomiędzy Północną i Zachodnią Grupą Wojsk Armii Radzieckiej ze sztabami w ZSRR. Obecnie o szczegółach działania tego systemu łączności wiadomo niewiele. Jednak należy zaznaczyć charakterystyczną prawidłowość. O ile np. w NRD stacje troposferyczne były obsługiwane przez żołnierzy niemieckich, o tyle identyczne obiekty w Polsce obsadzano... personelem radzieckim. O ile system radzieckich baz na terenie dawnego NRD jest obecnie świetnie przebadany, dzięki dostępowi do archiwów w Niemczech, o tyle w Polsce w dalszym ciągu bazujemy na ciągłych niedomówieniach i poły legendarnych informacjach. To wszystko powoduje, że jakakolwiek próba identyfikacji poszczególnych obiektów polega na swoistych spekulacjach odnośnie ich przeznaczenia. Nie inaczej jest i tym razem Jednym z ciekawszych obiektów poradzieckich, jest kompleks położony na zachód od wsi Wilkocin, niedaleko poligonu lotniczego w Przemkowie w woj. dolnośląskim. Baza składa się z dwóch części, użytkowo-funkcjonalnej oraz techniczno-eksploatacyjnej oddalonej o niecały kilometr. Zespół obiektów obejmuje zarówno część naziemną o klasycznej budowie garnizonowej oraz podziemną, budowaną z gotowych, łukowych elementów komponentowych pokrywanych ziemią. Teren jest niezwykle rozległy, trudno oszacować jego obszar. Porośnięte dzisiaj wysokimi trawami zabudowania, straszą stopniem dewastacji. Zabudowania to właściwie chyba za dużo powiedziane, zwyczajne ruiny pozbawione wszelkiego wyposażenia. Zadziwia w tym wypadku pomysłowość amatorów złomu, odzyskujących metal nawet z najtrudniej dostępnych miejsc. Zachowało się za to wyblakłe malowanie charakterystycznego dla obiektów radzieckich kamuflażu. Na jednym z ceglanych budynków w niezwykle ciekawy sposób wkomponowano, a raczej wmurowano datę, prawdopodobnie wzniesienia bazy w 1983 roku. W wielu częściach na powierzchni widoczne są liczne maszty i wsporniki na anteny różnej częstotliwości. Dzisiaj trudno wyobrazić sobie ich wygląd... Największym obiektem na terenie bazy jest potężny obsypany ziemią schronohangar, służący prawdopodobnie jako garaże dla pojazdów wyposażonych w mobilny sprzęt łączności. To, co intryguje wewnątrz olbrzymiej hali to... obraz, a właściwie pejzaż. Co prawda Rosjanie lubowali się socrealistycznym malarstwie ściennym zdobiących budynki licznych garnizonów, sławiących prężność i waleczność niezwyciężonej armii, ale ten był inny. Niby podobny, ale jednak nie było tam żadnego czołgu, samolotu czy żołnierza. Jest za to sielski, sudecki krajobraz z górami, polami i sennym, położonym w dolinie miasteczkiem z górującą nad nim charakterystyczną wieżą kościoła. Jednak elementem skupiającym zdecydowanie uwagę jest... potężne wzgórze z okratowanym wejściem do tunelu. Czyżby wizerunek przedstawiał kolejną ukrytą tajną bazę, gdzieś na Dolnym Śląsku? A może to swoista mapa plastyczna z umiejscowieniem kolejnego podziemnego obiektu czy fabryki podziemnej? Niestety, rozwiązanie zagadki jest niezwykle banalne. Po opuszczeniu obiektu przez Rosjan, zdewastowane podziemia upodobała sobie na zimowisko liczna kolonia nietoperzy. Przemkowski Park Krajobrazowy, na którego terenie znajduje się obiekt organizuje tu dla dzieci i młodzieży przyrodniczą ścieżkę edukacyjną. Wnętrze wspomnianego bunkra służy zaś za polową salę wykładową, w której prezentowany jest cykl wegetacyjny tych miłych, choć mrocznych stworzeń. Obraz zaś jest pomocą dydaktyczną, mającą wskazać ulubione miejsca nietoperzy. I to właściwie tyle.