Prezydent stwierdził, że po katastrofie smoleńskiej "ludzie zobaczyli, że potrafią być razem". "Oczywiście, dzisiaj jest wiele sporów i trudno mówić o jedności, ale można o nią apelować, posługując się właśnie tamtym przykładem" - zaznaczył. "Przede wszystkim trzeba pokazywać istotę tego, co się wtedy stało" - podkreślił Andrzej Duda. "Ludzie z różnych stron sceny politycznej - prezydent prof. Lech Kaczyński z małżonką, posłowie Prawa i Sprawiedliwości, ale także posłowie Platformy Obywatelskiej, ale także bardzo ważni parlamentarzyści Polskiego Stronnictwa Ludowego, Sojuszu Lewicy Demokratycznej i wielu innych ludzi, którzy stanowili elitę polityczną, społeczną naszego kraju - wsiadło razem do samolotu w jednym wspólnym celu: żeby oddać hołd polskim oficerom pomordowanym w Katyniu" - mówił. Jak podkreślił, polską delegację łączyła wówczas "niezwykle patriotyczna, wspólna postawa, niezależnie od tego, jakie kto miał szczegółowo poglądy polityczne, jaki kto miał szczegółowy światopogląd". "Uważam, że ich śmierć przyniosła nam jeszcze jeden element, który powinien być dla całego polskiego społeczeństwa, dla całego naszego narodu elementem wspólnym: tym elementem wspólnym powinna być pamięć o nich i o ich ofierze życia, którą oddali służąc Polsce" - dodał prezydent. "Żadna ofiara nie idzie na marne, wielu ludzi się przebudziło w tamtym momencie" - powiedział Andrzej Duda. Jak stwierdził, osobiście zna ludzi, którzy przystąpili do działalności publicznej po katastrofie smoleńskiej, "uważając, że jakoś trzeba starać się zapełnić ten brak, tę ogromną wyrwę, która powstała". 10 kwietnia 2010 r. w katastrofie samolotu Tu-154M pod Smoleńskiem zginęło 96 osób, w tym prezydent Lech Kaczyński i jego małżonka, najwyżsi dowódcy Wojska Polskiego oraz ostatni prezydent RP na uchodźstwie Ryszard Kaczorowski. Polska delegacja zmierzała na uroczystości z okazji 70. rocznicy zbrodni katyńskiej.