Eksperci odnosili się do przyszłości skrzydła konserwatywnego PO w kontekście m.in. zapowiadanych przez Platformę ustaw o in vitro i związkach partnerskich, a także w związku ze sporem wokół konwencji bioetycznej. - Nie można wykluczyć, że prędzej czy później Platforma się rozpadnie, a wówczas Jarosław Gowin (obecny minister sprawiedliwości) jako lider grupy konserwatystów mógłby stworzyć jakąś formację, odwołując się także m.in. do innych ludzi, którzy są sierotami po PO-PiS-ie, zostali gdzieś pomiędzy PiS a PO - jak choćby PJN - powiedział Krasnodębski. Zdaniem eksperta, do ewentualnego rozłamu może dojść jeszcze w tej kadencji Sejmu, jeśli poparcie dla PO będzie mocno spadać. Krasnodębski ocenił, że widoczność konserwatywnego skrzydła w PO związana jest ze znacznymi zmianami w samej Platformie, w tym ze zmianami jej profilu ideowego. "Platforma to partia, która kiedyś uchodziła za umiarkowanie konserwatywną, prawicową, chrześcijańską. To się zmieniło. W pierwszej kadencji (rządów) Platforma nie wykazywała żadnego oblicza ideowego, była tzw. partią postpolityczną. Natomiast od pewnego czasu zdecydowanie przeniosła się na lewo. Głosi hasła, które dla wielu polityków konserwatywnych są nie do przyjęcia, dlatego uwidoczniła się ta konserwatywna grupa" - zauważył socjolog. Pytany o przyszłość skrzydła konserwatywnego w kontekście m.in. zapowiadanych przez PO ustaw o in vitro i o związkach partnerskich Krasnodębski ocenił, że PO ma do wyboru dwa scenariusze. - Albo zawiesi konflikty światopoglądowe, odłoży, aby utrzymać jedność w partii, albo grupa konserwatywna będzie marginalizowana. (...) Zadecyduje kalkulacja wyborcza - zaznaczył ekspert. Jak dodał, premier Donald Tusk jest politykiem, którego "bardzo trudno jest scharakteryzować ideowo". - W sprawie emerytur Tusk wykazał determinację, wiec może - popchnięty przez media i establishment - postanowi ponownie wykazać takie zdecydowanie, zanim odejdzie na jakieś stanowisko w UE lub innej dużej organizacji międzynarodowej - mówi Krasnodębski. Politolog prof. Ireneusz Krzemiński ocenia, że minister sprawiedliwości Jarosław Gowin ma bardzo silne ambicje polityczne i "nie będzie go tak łatwo spacyfikować". - Frakcja konserwatywna odwołuje się do wartości światopoglądowych. W PO zapominano o budowaniu wspólnego światopoglądu, wspólnych przekonań, dążenia do wspólnych rozwiązań i teraz mamy tego skutki. W wielkich partiach są frakcje, które się różnicują, nieraz skrajnie, ale zawsze - np. w partiach amerykańskich - jest bardzo silnie wypracowany zasadniczy wspólny ton, wspólne zasady, przekonania, które nie są kwestionowane w żadnych w sytuacjach, gdy dochodzi do ustawowych rozstrzygnięć. Element światopoglądowy, debaty dotyczący wartości, zasad, to jest coś, czego w PO bardzo brakowało i brakuje - tłumaczył ekspert. Krzemiński dodał, że w ramach PO nie zbudowano wewnętrznego, silnego zbioru przekonań. - To są skutki traktowania partii jako zbioru osobników, skłonnych do wspólnego rządzenia, korzystania z możliwości, które daje należenie do partii rządzącej, a nie tworzenia wspólnego myślenia wewnątrz partii, zasadniczych przekonań - dodał politolog. Platformę w kwestiach światopoglądowych dzieli m.in. podejście do in vitro. Małgorzata Kidawa-Błońska ma gotowy projekt ustawy dopuszczającej stosowanie in vitro nie tylko przez małżeństwa, ale też pary i kobiety samotne. Projekt zezwala też na mrożenie zarodków. Kidawa-Błońska projekt w sprawie in vitro przygotowała już w ubiegłej kadencji, a wtedy konkurencyjny projekt ustawy w tej sprawie zgłosił Gowin - obecny minister sprawiedliwości. Według projektu Gowina in vitro byłoby dostępne tylko dla małżeństw, projekt ten nie przewiduje też mrożenia zarodków (proponował, by można było wytwarzać ich maksymalnie dwa, ale pod warunkiem, że oba miałyby być implantowane). W połowie kwietnia Gowin zapowiedział, że jeśli do Sejmu trafi projekt Kidawy-Błońskiej, złożony zostanie także projekt jego autorstwa. Poseł Jacek Żalek z konserwatywnego skrzydła PO zapowiedział w rozmowie z PAP, że będzie przeciwny projektowi Kidawy-Błońskiej. Według niego, przeciwko projektowi posłanki może głosować od 60 do 80 posłów PO, którzy - jak mówił - "w głosowaniach dają wyraz przywiązania do wartości fundamentalnych, przede wszystkim prawa do życia". Kontrowersje w klubie PO wzbudza też projekt ustawy o związkach partnerskich - jest gotowy, ale nie trafił jeszcze do laski marszałkowskiej. Szef klubu PO Rafał Grupiński informował w kwietniu, że ustawa ta jest jeszcze dopracowywana. Media szeroko komentowały również propozycję Żalka (po odejściu Gowina do rządu najczęściej pojawiającego się w mediach przedstawiciela skrzydła konserwatywnego PO), aby wprowadzić "klauzulę sumienia" dla aptekarzy. Żalek chce, by aptekarze mogli odmówić sprzedaży np. tabletek antykoncepcyjnych, pigułek wczesnoporonnych, jeśli jest to niezgodne z ich sumieniem. Od pomysłu odcięły się władze klubu PO. Pełnomocnik rządu ds. równego traktowania Agnieszka Kozłowska-Rajewicz nazwała inicjatywę Żalka "tak skrajną, że bardzo trudno będzie znaleźć grupę osób dość konserwatywnych, żeby ten pomysł poprzeć". Jednak Gowin poparł Żalka. "Jestem zwolennikiem tego, żeby pozostawiać jak największą wolność sumienia. Gdybym był szeregowym posłem, na pewno bym się pod tym podpisał. Jako minister sprawiedliwości powinienem reprezentować stanowisko rządu i powinienem się podpisywać pod projektami rządowymi" - zadeklarował. Media szeroko komentowały też wypowiedzi Gowina na temat konwencji Rady Europy o zapobieganiu i zwalczaniu przemocy wobec kobiet. - To dokument skrajnie ideologiczny, będący wyrazem ideologii feministycznej - powiedział w kwietniu minister. Prawo i Sprawiedliwość się zamyka Prawo i Sprawiedliwość zamyka się i broni swojego żelaznego elektoratu - uważają politolodzy, z którymi rozmawiała PAP. Jak podkreślają, PiS zrobiło już wiele, by wzmocnić się po prawej stronie i na razie nie wydaje się, by mogła mu zagrozić Solidarna Polska. Według politologa dra Bartłomieja Biskupa z Uniwersytetu Warszawskiego "na razie wszystkie znaki na niebie i ziemi wskazują, że PiS się nie rozszerza", a raczej "skupia się na tym stanie posiadania, które ma". - PiS okopuje się - ocenił Biskup w rozmowie z PAP. Z kolei zdaniem politolog dr Ewy Pietrzyk-Zieniewicz z Uniwersytetu Warszawskiego, jeśli PiS będzie "tak ekstremalnie absurdalne, to być może będzie się nieco marginalizować". - Bo co rozsądniejsi Polacy o poglądach narodowo-katolickich będą szukali innej opcji i Solidarna Polska jest tutaj gotowa - zwróciła uwagę ekspert w rozmowie z PAP. W jej ocenie, Prawo i Sprawiedliwość "raczej zamyka się". Według Pietrzyk-Zieniewicz, prezes PiS "sugeruje zjednoczenia na prawicy, a raczej próbę wybaczenia" i "mówi: +wróćcie, a może wam przebaczę". Jak zauważyła, Marek Jurek nawiązał ponownie współpracę z PiS, "choć powody, dla których odszedł z tego ugrupowania, nie ustały". Jej zdaniem Solidarna Polska "nie jest konkurencją dla PiS, na pewno nie pod tym przywództwem". - Nie wygląda, żeby SP mogła zagrozić PiS, choć jeśli politycy Solidarnej Polski będą zachowywać się nieco rozsądniej niż PiS, to partia Jarosława Kaczyńskiego będzie się marginalizować - oceniła. Jak dodała politolog, zależy to również od tego, "które kręgi w PiS wezmą górę". - Jeśli te związane z Antonim Macierewiczem, to coraz więcej Polaków będzie miało poczucie absurdu i wtedy jako wybór naturalny pozostanie Solidarna Polska - powiedziała Pietrzyk-Zieniewicz. Biskup uważa natomiast, że Prawo i Sprawiedliwość "zdaje sobie sprawę, że strategia łączenia wszystkiego, co jest na prawo od PO, może przynieść jakieś efekty". - PiS nie chce mieć konkurencji. Przyłączamy Marka Jurka, a teraz zapraszamy polityków Solidarnej Polski, pod dziesięcioma warunkami, bo nawet gdyby mieli 4-5 proc., to już jest dużo - zaznaczył. Według niego "chodzi o to, by zmarginalizować Solidarną Polskę, wyrugować ją ze sceny politycznej" oraz by "PiS było jedyną partią prawicową w Polsce". Jak zaznaczył Biskup, partia Zbigniewa Ziobry "nie ma szans na bycie równorzędną konkurencją, choć może odebrać część elektoratu". W marcu Komitet Polityczny PiS wydał uchwałę w sprawie jedności prawicy; Jarosław Kaczyński i Marek Jurek podpisali porozumienie o współpracy, która ma dotyczyć m.in. wspólnych list w wyborach parlamentarnych. Niedawno prezes PiS ponownie zapowiedział zwrócenie się "po raz ostatni" do polityków prawicy. W ocenie Pietrzyk-Zieniewicz, obecnie Kaczyński próbuje budować fundamenty PiS "w oparciu o hasła zrywu narodowego i Polski pomiędzy dwoma kamieniami młyńskimi". - Myśl przewodnia to wrogowie ze Wschodu i z Zachodu - Rosja i Niemcy, wielka zdrada narodowa, która nie pozwala Polsce powstać z kolan. A to w dużej mierze ze względu na złe przywództwo, a jedyne prawdziwe przywództwo to PiS-u i na pewno pod wodzą Jarosława Kaczyńskiego i nikogo innego - podkreśliła. W opinii Biskupa, skupianie się na temacie katastrofy smoleńskiej czy obrony polskości "wydaje dość spójne", bo "to są tematy dla tego elektoratu ważne". - To jest jakaś wizja, próba zakorzenienia swojego przekazu w sferze idei. Chodzi o sposób funkcjonowania państwa, o podejście do wartości narodowych i chrześcijańskich - zauważył Biskup. - Muszą bazować na tym elektoracie, a on jest ta wizją związany - podkreślił ekspert. - Tutaj też bym widział ewentualne pole do dotarcia do przyszłych wyborców, oczywiście nie w tak radykalny momentami sposób - dodał. Według Biskupa "wartością jest też to, że PiS jest partią, która od lat prezentuje niezmienną wizję niezmieniającą się". Jest jednak - zaznaczył - "zagrożenie takie, że coraz więcej ludzi będzie zmęczonych formą przekazu i jego radykalizmem". Pietrzyk-Zieniewicz zauważyła, że dwadzieścia kilka procent, które uzyskuje w sondażach PiS, to "jest ich naczelny elektorat". - Jeśli Platformie będzie spadała popularność, to ok. 25 proc. może wystarczyć do wygrania wyborów, bo elektorat PiS, dodatkowo mobilizowany przez media toruńskie, jest elektoratem bardzo karnym - podkreśliła. Również zdaniem Biskupa PiS ma szansę na objęcie rządów i można to szacować tak samo jak wysokość poparcia sondażowego - 20-30 proc., ale "nie samo, tylko w koalicji". "PiS zrobił wiele ruchów, które wzmacniają go po prawej stronie, ale odwracają tyłem do wyborców centrowych" - zaznaczył politolog. SLD i Ruch Palikota same po władzę nie sięgną Żadna z lewicowych partii - ani SLD, ani Ruch Palikota - samodzielnie nie mają szans na sięgnięcie za trzy lata po władzę - uważają eksperci, z którymi rozmawiała PAP. Według nich sukcesowi wyborczemu sprzyjałaby współpraca Sojuszu z RP, jednak - oceniają - widoków na razie na nią nie ma. Psycholog społeczny prof. Janusz Czapiński uważa, że przyszłość lewicy należy do Ruchu Palikota; politolog prof. Radosław Markowski ocenia, że obie partie mają szansę na rządzenie, ale tylko jako ewentualny koalicjant PO. Socjolog dr Jarosław Flis większe szanse wyborcze daje koalicji SLD-RP - podkreśla jednak, że musiałaby ona zbudować skrzydła i umiejętnie "grać nimi", tak by stworzyć ofertę programową również dla elektoratu bardziej centrowego i prawicowego. Jak zauważa prof. Markowski, lewica teoretycznie ma szansę na to, żeby wrócić do władzy, ponieważ sprzyjają jej okoliczności w kraju. - Po pierwsze, mamy do czynienia z dwoma prawicowymi partiami, które zdominowały 80 proc. parlamentu i 70 proc. wyborców. Z kolei jak się patrzy na autoidentyfikację Polaków, to takiego przechyłu prawicowego nie ma - ludzie myślący lewicowo są, tylko nie są zmobilizowani. Po drugie, jest w Polsce Kościół katolicki i jego działalność: zwalczanie od prezerwatyw począwszy, na badaniach prenatalnych skończywszy. To jest naturalne pole do popisu dla lewicy - podkreślił Markowski. Trzecią okolicznością, według eksperta, która teoretycznie sprzyja lewicy, jest kryzys ekonomiczny. "Problem natomiast w Polsce jest taki, że ostatnie kilka lat to nieprawdopodobny sukces makroekonomiczny Polski - na tle innych państw my się rozwijamy. W zeszłym roku mieliśmy 4,5-procentowy wzrost gospodarczy. Oczywiście on jest nierówno dzielony, służba zdrowia nie działa tak, jak trzeba, jest duże bezrobocie wśród ludzi młodych. Społeczeństwo jest jednak ewidentnie zadowolone z sytuacji w kraju, a to nie jest paliwo dla lewicy" - podkreślił prof. Markowski. Według niego aby partie były skuteczne w swych działaniach, muszą mieć dwie rzeczy: dobry program w sensie merytorycznym i tzw. competence, czyli umiejętność przekonania wyborców do tego, że są w stanie rządzić. - Wydaje mi się, że lewica - mam tu na myśli przede wszystkim SLD - nie przekonują, że mają dobry program. Drugi problem jest taki, że nikt specjalnie nie wierzy, że oni stworzą jakąś formację, która naprawdę będzie mogła to, o czym mówi, wprowadzić w życie - ocenił politolog. Markowski jest zdania, że żadna z partii - ani SLD, ani RP - ani nawet te dwa ugrupowania w koalicji nie mają w ciągu najbliższych trzech lat szans na to, żeby samodzielnie rządzić - jedyną szansą jest współrządzenie z PO. Jak zauważył, wśród dzisiejszych zwolenników PO jest ogromne grono osób, które w przeszłości głosowało na Sojusz. - Wychodzenie z hasłami, że oni tu przychodzą po to, żeby zwalczyć Platformę i zamiast nich być, natychmiast oznacza to, że prawdopodobnie znowu PiS będzie rządził. To nie jest ta propozycja. Propozycją jest przynajmniej za trzy lata udawać solidnego, sensownego partnera tej dużej partii, z którą da się modernizować kraj, a za 7-8 lat może i wygrać - przekonuje ekspert. Jego zdaniem w takiej konfiguracji zarówno SLD, jak i RP mogłyby się zająć realizacją własnych postulatów: Palikot dążeniem do "normalizacji" stosunków państwo-Kościół, troską o małego i średniego przedsiębiorcę, a Sojusz - sytuacją kobiet, redystrybucją, służbą zdrowia, transportem publicznym. W ocenie prof. Markowskiego póki co niewiele wskazuje na to, by SLD i Ruch Palikota nawiązały jakąś formę współpracy. - Na razie się na to nie zanosi, ja z resztą nie jestem +insiderem+, nie wiem, czy to jest taki podział ról, czy konflikt między tymi partiami rzeczywiście jest, zobaczymy - do wyborów jeszcze daleko - zaznaczył politolog. Prof. Czapiński większe szanse na sukces daje Ruchowi Palikota niż SLD. - Jeśli Leszek Miller liczy, że otrze się o władzę w kolejnych wyborach, to albo daje wyraz ogromnej naiwności, albo cynizmu. Nie widzę żadnych szans na to, żeby SLD zbliżyło się w ogóle do takiego wyniku, który choćby nawet w koalicji z jakimś innym ugrupowaniem miałby szansę na powtórkę rządów. Palikot natomiast jeśli nie dokona jakiejś wolty o 180 stopni, a w jego przypadku to nie jest wykluczone, to ma rzeczywiście szansę pójść do przodu - podkreślił Czapiński. Jak ocenił, różnica między Millerem a Palikotem jest taka jak "między epoką analogową a cyfrową". - Analogowy jest Miller, a cyfrowy - Palikot i jego zwolennicy. To do nich niewątpliwie należy przyszłość, a nie do formacji analogowej - zaznaczył prof. Czapiński. Według niego powrotowi do władzy sprzyjałoby porozumienie obu formacji. - Nawet gdyby to była taka programowa koalicja, a nie wchłonięcie jednego ugrupowania przez drugie, to niezwykle wzrosłyby szanse na przejęcie władzy po PO - uważa ekspert. Jak zauważył jednak, przeszkodą na drodze ku jakiejś formie porozumienia są liderzy obu formacji. Czapiński ocenił też, że propozycje programowe SLD jak np. wprowadzenie 50-proc. stawki PIT dla najbogatszych jest nietrafiona. "Dla młodszego pokolenia Polaków hasła typu trzeci próg podatkowy albo są bardzo nieprzyjemne, albo obojętne, natomiast hasła, które prezentuje Palikot: otwarcia obyczajowego, zmiany mentalności Polaków to jest niewątpliwie to, co pociąga najmłodszych Polaków. W tym sensie zdecydowanie lepszą przyszłość widzę przed Januszem Palikotem niż przed Leszkiem Millerem" - zaznaczył prof. Czapiński. Według niego to, co szkodzi i powoduje spadek notowań RP, to brak konsekwencji w prezentowaniu programu. - Raz wyraźnie ma twarz antyklerykalną, innym razem wycisza ten wątek, przestaje domagać się usuwania krzyży z miejsc publicznych, a zaczyna akcentować swobody obywatelskie. Teraz z kolei wziął się za gospodarkę, nie ma wyraźnej spójności w ofercie programowej Ruchu Palikota, więc trochę skołowani są ci jego potencjalni wyborcy - uważa ekspert. Flis również jest zdania, że współpraca SLD i ugrupowania Janusza Palikota powinna teoretycznie sprzyjać sile. - Z jednej strony jest arytmetyka wyborcza, która jednoznacznie pokazuje, że duży dostaje więcej, pytanie tylko, czy budowanie takich szerokich porozumień nie prowadzi do jeszcze większych strat na skrzydłach, czy nie prowadzi do odpływu elektoratów - zastanawiał się Flis. Według niego elektoraty SLD i Ruchu Palikota różnią się od siebie: wyborcy Sojuszu sami określają siebie jako lewicowych, więc SLD ma minimalne szanse na poparcie wyborców określających się jako prawicowi. - Nie można tego powiedzieć o Ruchu Palikota, u którego elektoratu identyfikacje lewicowe są słabsze, a nie brakuje też wyborców określających swe poglądy jako prawicowe. Jak oni jednak przyjęliby taki radykalny zwrot w lewo? - zastanawiał się Flis. Zdaniem Flisa aby duża formacja lewicowa miała szansę na scenie politycznej, musiałaby nauczyć się "grać skrzydłami". Jak zauważył jednak, zarówno w Sojuszu, jak i w Ruchu Palikota brakuje polityków, którzy by je reprezentowali. - W SLD w ogóle nie ma jakiegoś nadmiaru osobowości, które można byłoby w takich rolach widzieć, tak jak działo się to w czasach świetności SLD. W Ruchu Palikota jest jeszcze gorzej, bo to jest ruch zbudowany wokół jednej osoby, która sama nie może grać skrzydłami. Próbuje, ale wychodzi z tego ruch zygzakiem: raz wspiera reformę emerytalną, a chwilę później się ogłasza pomysł, by państwo budowało fabryki - zauważa ekspert. Flis zwrócił ponadto uwagę, że wyborcy ponaddwukrotnie częściej określają swe poglądy jako prawicowe niż lewicowe, w związku z tym SLD i Ruch Palikota powinny spróbować odwołać się do wyborców centrum, nie zapominając przy tym o swym twardym elektoracie. - Partia, która ruszy do centrum, musi mieć pewność, że za nią jest tylko ściana, bo inaczej może się okazać, że zostaje z niczym, że ktoś inny przejął jej twardy elektorat, a nowego nie wystarczy do tego, żeby odnieść sukces. Moim zdaniem obie partie: SLD i RP zabezpieczają sobie teraz tyły, tyle tylko, że nie ruszają w kierunku centrum - zaznaczył socjolog. Jak podkreślił Flis, dziś trudno jednoznacznie przewidzieć przyszłość obu partii. - Wszystkie trzy scenariusze: rozwoju, stagnacji i upadku wydają się i dla SLD, i dla Ruchu Palikota równie prawdopodobne. Oczywiście, one mogą też być sprzężone ze sobą, tzn. upadek jednej z tych partii spowoduje rozwój drugiej i przejście do ofensywy, ale równie dobrze można sobie wyobrazić po prostu stagnację na poziomie, gdzie obydwaj liderzy będą walczyć o to, który z nich ma 8 proc., a który 10 proc. - zaznaczył socjolog. - Nie ma więc w tej chwili żadnych podstaw do prognozy, jak to będzie - siły na dziś wydają się być względnie wyrównane. Każda strona ma swoje atuty i ograniczenia - dodał.