Zabieg trwał około godziny. - Pacjent czuje się dobrze. Wszystko jest w porządku - powiedział po zakończeniu zabiegu ordynator kliniki chirurgii szczękowo-twarzowej Szpitala Klinicznego im. Heliodora Święcickiego Uniwersytetu Medycznego w Poznaniu, Krzysztof Osmola. Ordynator nie chciał podać szczegółów zabiegu; podkreślał, że otrzymał od dyrekcji kliniki zakaz informowania mediów o stanie zdrowia pacjenta. Przed zabiegiem dr Osmola powiedział dziennikarzom, że obrażenia pacjenta są powierzchowne, nie zagrażają jego życiu. Według doktora ranny będzie musiał pozostać w szpitalu do wtorku. Jednak nie wiadomo, czy lekarz miał na myśli opuszczenie szpitala klinicznego i przeniesienie do innej lecznicy, czy wyjście do domu. Bezpośrednio po postrzeleniu płk. Przybyła przewieziono do szpitala Centrum Medyczne HCP, gdzie wykonano m.in. badanie tomografem komputerowym. "Tej broni nie powinno tam być" Prokurator wojskowy z Poznania postrzelił się w głowę z legalnie posiadanej broni prywatnej w przerwie swej konferencji prasowej w Poznaniu. W emocjonalny sposób odnosił się na niej do medialnych zarzutów o złamanie prawa w nadzorowanym przez siebie postępowaniu o przecieki ze śledztwa ws. katastrofy smoleńskiej. - Broń służbowa pułkownika była zdeponowana w stosownym miejscu. Zgodnie z przepisami na teren prokuratury nie można wnosić broni palnej ani amunicji. Ten pistolet nie powinien być do prokuratury wniesiony - powiedział rzecznik prasowy Wojskowej Prokuratury Okręgowej w Poznaniu Sławomir Schewe. Sprawę przecieku umorzyła w połowie grudnia Prokuratura Okręgowa w Warszawie, do której trafiła z Poznania. Po tym prokurator generalny Andrzej Seremet zlecił Prokuraturze Apelacyjnej w Warszawie zbadanie umorzenia, w tym m.in. kwestię występowania o billingi dziennikarzy przez Wojskową Prokuraturę Okręgową w Poznaniu. Wg "Gazety Wyborczej" prokuratura ta sześć razy złamała prawo, żądając by operatorzy sieci komórkowych ujawnili jej treść esemesów dziennikarzy oraz prokuratorów. Operatorzy tych danych nie udostępnili, bo tajemnicę korespondencji można uchylić tylko za zgodą sądu, której nie było. "Poprosiłem o pomoc, ale oni tylko filmowali" Nie było żadnych nieprawidłowości; można było wystąpić o te esemesy - podkreślał w poniedziałek płk Przybył, zanim strzelił do siebie. - Grożenie mi przez gazety odpowiedzialnością dyscyplinarną za rzekome wprowadzenie opinii publicznej w błąd uważam za jawne godzenie w zasadę niezależności prokuratora i kneblowanie mi ust - oświadczył. Zarzucił mediom, że są manipulowane, bo prokuratura "prowadzi bardzo poważne śledztwa związane z przestępczością zorganizowaną w wojsku". - Staję w obronie honoru prokuratorów wojskowych i sędziów wojskowych, których określa się jako nieprzydatnych i anachronicznych - dodał. Po tym Przybył poprosił dziennikarzy, by opuścili na chwilę salę, bo "chce ją przewietrzyć". Gdy reporterzy opuścili salę, usłyszeli huk. - Zobaczyłem, że za biurkiem leży prokurator, myślałem, że zemdlał. Kiedy podszedłem, zobaczyłem, że ma zakrwawioną głowę, chwilę później zauważyłem broń. Próbowałem mu pomóc i prosiłem o pomoc operatorów kamer, ale oni tylko filmowali - powiedział Łukasz Cieśla z "Głosu Wielkopolskiego".