26-letni Mateusz S., opisując w sądzie ostatnie godziny przed wypadkiem, przyznał, że na sylwestrze pił wódkę i że pokłócił się ze swoją partnerką Adrianną. Do domu wrócili razem. Przed południem w Nowy Rok kobieta kazała mu się zawieźć do domu. Wsiadł więc do samochodu, choć - jak powiedział - podejrzewał, że może być jeszcze pod wpływem alkoholu. Pewny tego jednak nie był. Jak stwierdził, pijany się nie czuł. Według jego relacji, Adrianna nie dopytywała go, czy jest trzeźwy; jechali w ciszy. Mateusz S. przyznał, że jechał szybko i nie wziął pod uwagę faktu, że może go "wybić na progu". Wcześniej w sądzie zeznał, że jego samochód mógł być uszkodzony. Te zaznania jednak wycofał. Tłumaczył się, że powiedział tak, bo się bał, myślał, że to mu pomoże. W sądzie zeznawała również partnerka Mateusza S. 27-latka zeznała, że z sylwestrowej zabawy wyszli osobno. Pokłócili się. O poranku, jak opowiadała w sądzie spakowała walizki i chciała wrócić do domu rodziców. Mateusz S. pojawił się w ich wspólnym mieszkaniu około 11. Początkowo chciała poprosić ojca, by przyjechał po nią, ale - jak zeznała - nie mogła do niego zadzwonić; konto jej telefonu było puste. Poprosiła więc Mateusza S., żeby ją odwiózł. Jak zeznała 27-latka najpierw twierdziła, że od jej chłopaka było czuć woń alkoholu, w sądzie jednak zeznania odwołała. Twierdziła, że podczas jazdy samochodem doszło do kłótni z Mateuszem S. Opowiadała, że gdy jechali ul. Szczecińską, mężczyzna zatrzymał się na parkingu i zaczął ją wyzywać. Było jej wstyd przed sąsiadami, więc nie wyszła z samochodu. Wtedy 26-latek gwałtownie ruszył. Według jej relacji, cały czas płakała i błagała mężczyznę, by się zatrzymał. Bała się, że spowoduje wypadek. "Wpadł w amok" - zeznała. "A im bardziej płakałam, tym bardziej przyspieszał" - mówiła. Nagle zamknęłam oczy, a on wjechał na krawężnik - opowiadała w sądzie partnerka oskarżonego. Jak zeznała, nic nie mogła zrobić. "Samochód koziołkował. Krzyczałam do Mateusza, czy żyje". I wtedy - stwierdziła 27-latka - usłyszała krzyki, sygnał karetkę, ktoś otworzył drzwi. "Podeszłam do Mateusza, ale on nie reagował na nic, patrzył na ciało w krzakach" - opowiadała. Kobieta relacjonowała także to, co działo się, gdy przyjechała policja. Jak zeznała, chciała wejść do radiowozu, gdzie funkcjonariusze zamknęli jej chłopaka. "On powiedział, że to jest koniec, i pójdzie siedzieć" - mówiła. "Pocałował mnie zza kraty, wtedy widziałam go ostatni raz". Mateusz S. jest oskarżony o umyślne spowodowanie katastrofy w ruchu lądowym, zagrażającej życiu i zdrowiu wielu osób. Według aktu oskarżenia mężczyzna miał 2,15 promila alkoholu we krwi, był pod wpływem amfetaminy i marihuany. Prowadził samochód bez okularów leczniczych, do czego był zobowiązany orzeczeniem lekarskim. Mateusz S. przekroczył także dozwoloną prędkość o co najmniej 30 kilometrów na godzinę. Został też oskarżony o prowadzenie pojazdu w stanie nietrzeźwym przed spowodowaniem wypadku. Grozi mu do 15 lat więzienia.Do wypadku doszło w Nowy Rok. Samochód, którym kierował Mateusz S. wypadł z drogi i wjechał w grupę ludzi. Zginęło pięć dorosłych osób i jedno dziecko. Dwoje kolejnych dzieci trafiło do szpitala. Chłopiec, który w wypadku stracił rodziców, był w stanie ciężkim i wymagał opieki na oddziale intensywnej terapii, stan zdrowia dziewczynki był lepszy. Dzieci opuściły szpital na przełomie stycznia i lutego. W śledztwie zatrzymany przyznał się do zarzucanego mu czynu i złożył obszerne wyjaśnienia. Jak informowała wcześniej prokuratura, Mateusz S. twierdził, że 1 stycznia do trzeciej nad ranem pił alkohol, a 30 grudnia palił marihuanę. Wyraził skruchę i twierdził, że był to nieszczęśliwy wypadek. Jak informuje reporterka RMF FM Aneta Łuczkowska, Mateusz S. wcześniej pracował jako kierowca w Niemczech. W 2006 r. zatrzymano mu na rok prawo jazdy za jazdę pod wpływem alkoholu. Mężczyzna był też karany za przestępstwo przeciwko mieniu; miał ukraść w 2012 r. niedużą sumę pieniędzy. 15 lat więzienia za śmierć sześciu osób - to wystarczająca kara? Dołącz do dyskusji! Aneta Łuczkowska CZYTAJ TAKŻE NA RMF24.PL