"Pamiętajmy, że sondaże wykonywane są według bardzo różnych metodologii i bardzo duże liczby w jednych - tak jak bardzo niskie w innych sondażach - są konsekwencją tych właśnie różnic metodologicznych. Powinniśmy bardziej śledzić proporcje poparcia między poszczególnymi partiami i zmiany w dłuższej perspektywie. Nie ma żadnych poważnych przesłanek, żeby sądzić, że poparcie dla PiS miałoby wzrosnąć, tak samo jak nie ma poważnych przesłanek, by sądzić, iż poparcie dla PiS jakoś zasadniczo spadło. Zauważmy, że ten spadek jest nieodległy od granicy błędu statystycznego. Więc raczej ten spadek wskazuje na niewielkie przetasowania w obrębie tych, którzy na pewno na PiS zagłosują i na to, że PiS nie znalazło na razie instrumentu do tego, by poszerzyć swój żelazny elektorat. To jest, moim zdaniem, najważniejszy wniosek, jaki możemy wyciągnąć z tego, że któryś z sondaży pokazuje, że PiS-owi spadło poparcie. Partia ta ma żelazny elektorat, co pokazują głębsze badania (...) i jest on bardzo mocno zdeterminowany w decyzji głosowania na partię Jarosława Kaczyńskiego. Natomiast problem PiS wyraża się w tym, żeby - poza tym gronem - jeszcze kogoś innego pozyskać. Te 17 proc., jeśli uwzględnimy różne korelacje metodologiczne, mniej więcej będzie nam się pokrywało ze wskazaniami w większości sondaży, dających realnie tej partii poparcie na poziomie 25-30 proc. Nie powinniśmy wyciągać daleko idących wniosków. Natomiast dla samych działaczy PiS to powinien być sygnał, że partia ma problem z dotarciem ze swoja ofertą do innych poza tymi, którzy już od dawna są zdeklarowanymi zwolennikami PiS. Można powiedzieć, że być może jest to takie podsumowanie chyba niezbyt udanego prapoczątku kampanii wyborczej.