Nie trzeba być przenikliwym psychologiem, żeby widzieć w wypowiedziach kandydatów opozycyjnych brak wiary w zwycięstwo. Sondaże są nad wyraz korzystne dla partii rządzącej i nic nie wydaje się zdolne zmienić ten stan rzeczy. Ani kompromitujące dla obozu rządzącego afery: Air - Kuchciński, grupa hejterów w Ministerstwie Sprawiedliwości, teraz podejrzana historia kamienicy będącej, do niedawna, własnością nowego prezesa NIK-u, Mariana Banasia. Ani też wizerunkowe sztuczki opozycji (ciepła i nieagresywna kobieta jako twarz kampanii głównego bloku opozycyjnego, zamiast szorstkiego i mało charyzmatycznego mężczyzny). Elektorat partii rządzącej wydaje się na to wszystko niewrażliwy, podobnie jak wcześniej był niewrażliwy na działania partii rządzącej burzące ustrój wymiaru sprawiedliwości. Opozycja miała rację wskazując na to, że te działania niewiele mają wspólnego z reformą, a w istocie są niszczeniem praworządności. Kolejne sondaże zdawały się jednak mówić, że per saldo nikogo to nie obchodziło. Owszem, wielu ludzi, nawet wiele tysięcy ludzi w skali kraju, protestowało, ale nijak to się nie przekładało na osłabienie notowań Prawa i Sprawiedliwości/umocnienie notowań jego politycznych konkurentów. Wydaje się, że partia Pana Prezesa Kaczyńskiego znalazła jakieś czułe punkty u Polaków, które pozwalają cieszyć się ich wysokim i trwałym poparciem politycznym. Platforma też rządziła dwie kadencje (słowo "też" zdradza przekonanie, również niżej podpisanego, że PiS już wygrał te wybory), a przecież była podatna na rysy na wizerunku. Swobodne, obcesowe i pogardliwe dla zwykłych ludzi rozmowy jej liderów w restauracji "Sowa i Przyjaciele" wystarczyły by zachwiać jej notowaniami, co odebrało jej trzecie z kolei - wcześniej bardzo prawdopodobne - zwycięstwo w wyborach do Sejmu. W porównaniu do tamtych rewelacji afery, które w ostatnich czterech latach wielokrotnie dotykały wizerunku PiS-u, były cięższego kalibru. A mimo to zwycięstwo PiS-u wydaje się niezagrożone. Znaczna część Polaków (relatywna większość aktywnych politycznie) kocha PiS miłością niezłomną. Taki afekt jest zaś odporny na fakty. W tej sytuacji Prawo i Sprawiedliwość może sobie nawet pozwolić na posunięcia mało efektowne z punktu widzenia skuteczności marketingu politycznego. Wypuszczony dziś spot wyborczy PiS-u został w telewizji, bądź co bądź, prorządowej oceniony jako kiepski. Istotnie jest on w formie nader przaśny. Ale nic to, jego treść jest taka, że wszystko dobre, co zrobiła Dobra Zmiana, byłoby zniszczone, gdyby opozycja zdobyła władzę. Gdyby się tak stało, zrujnowany zostałby program "500 plus", chociaż opozycja zarzeka się, że tego nie zrobi (czym innym wszak jest zapowiedź zastosowania kryterium dochodowego tak, iżby nie obdarowywać tym socjalnym dodatkiem ludzi, którzy go nie potrzebują, a dziś - z automatu - dostają go). Gdyby tak się stało, przywrócony zostałby wyższy wiek emerytalny, chociaż i w tej sprawie opozycja klnie się na wszystkie świętości, że tak nie będzie. PiS straszy zatem na wyrost. Ale może to robić, i to nawet w owej przaśnej formie, bezkarnie. Bo około 40 procent elektoratu wierzy mu w tym, co powiększa jego materialny dobrostan, zaś wszelką dewastację instytucji państwa prawa lekce sobie waży. Dzisiaj - i będzie tak, aż do czasu, gdy gospodarka straci impet - PiS-owi wolno więcej.