Partia ta miała zmieść opozycję, powalczyć o większość konstytucyjną, a tymczasem będzie mieć w nowym Sejmie mniej więcej tyle samo głosów co w odchodzącym. Ile dokładnie? Tego na razie nie wiemy, bo podziału głosów na mandaty jeszcze nie przeprowadzono... Więc jedni mówią, że PiS będzie miał 239 mandatów, czyli większość, inni, że tylko 227, więc będzie kogoś musiał podkupić... W każdym razie, do rządzenia to wystarczy, ale... Trudno nazwać to wielkim sukcesem, co zresztą pokazała skonfundowana mina prezesa Kaczyńskiego podczas wieczoru wyborczego. A jeśli zagłębimy się bardziej szczegółowo w wyniki wyborów, to okażą się one dla PiS jeszcze bardziej niepokojące. PiS przegrał Senat. Przegrał o włos, bo ma 49 senatorów, a jeden z mandatów przepadł mu wyjątkowo pechowo - Jolanta Hibner miała od Jana Żaryna ledwie 84 głosy więcej... Ale więcej. Cóż to oznacza? Dwie rzeczy. Po pierwsze, PiS już nie będzie mógł przeprowadzać różnych nocnych ustaw, bo Senat będzie mógł je przetrzymywać, zmieniać, odrzucać. Z zaskoczenia, bez awantury już się nic nie da zrobić. To będzie telewizyjne, to będzie widowiskowe. Po drugie, wzrośnie rola marszałka Senatu. Będzie nim ktoś z opozycji i jest kwestią paru miesięcy, gdy będzie wymieniany wśród jej absolutnych liderów. Poza tym, PiS co prawda zdobył najwięcej mandatów w Sejmie, ale głosów więcej ma opozycja. Otóż, gdy zsumujemy wynik komitetów PO, Lewicy i PSL, to okażą się, że jest to o ponad 5 proc. więcej niż otrzymał PiS, a w liczbach bezwzględnych jest to około miliona wyborców. Dodajmy - wyborców zdecydowanie antypisowskich. Podział PiS kontra antyPiS jest bowiem dominujący na polskiej scenie, on jest bardzo ostry. I ten podział pozwolił co prawda PiS-owi wygrać wybory, ale na tym koniec. Bo wyborcy PSL, SLD i PO to wyborcy zdecydowanie przeciwni Kaczyńskiemu, no i jest kwestią dni, kiedy sobie uzmysłowią, że są w Polsce większością. A to bardzo szybko przełoży się na postawy społeczne. O tym pisałem wcześniej, ale warto to jeszcze raz wspomnieć. W narodzie strachu przed PiS-em nie ma, co miał zabrać to zabrał, kogo miał wyrzucić, to wyrzucił. Wśród młodych partia Kaczyńskiego jest synonimem tandety i nieuczciwości. Modnie jest z PiS-u żartować, tak jak swego czasu było modnie żartować z PZPR. I to będzie się raczej pogłębiało. Zwłaszcza, że PiS-owska ekipa to nie są jacyś intelektualiści... Afer tam też nie zabraknie. Innymi słowy Budapesztu w Warszawie nie będzie. Bo opozycja jest za silna, i za wysoko podnosi głowę. Strachu tam nie ma, a raczej przekonanie, że nasze górą. Jak nie teraz, to za parę lat. Polityków opozycji w tym przekonaniu utrzymuje jeszcze jedno - analiza powyborczych sondaży. Otóż wynika z nich jednoznacznie, że te dające zwycięstwo dodatkowe 2-2,5 proc. głosów PiS zdobył raczej na kredyt. Czy też raczej za obiecane pieniądze. W grupie wyborców powyżej 60. roku życia PiS zdobył poparcie 56 proc. Czyż nie jest to efekt obietnicy 13. i 14. emerytury? Podobnie można interpretować sukces partii Kaczyńskiego w grupie osób z wykształceniem zawodowym i podstawowym. Czyż nie jest to głos na wyższą płacę minimalną? I na 500+? Wczoraj miałem okazję porozmawiać w wyborczej kolejce, i przed wyborczym lokalem. I opinia - głosuję na moje 500+ - nie była odosobniona. I to wszystko rozumiem, tylko że na takiej motywacji nie da się zbudować politycznej przyszłości. Więc o niej jeszcze dwa zdania. PiS-owi będzie trudniej rządzić w drugiej kadencji, niż było to w pierwszej. I to jest nieuchronne. Sam jest mocno poobijany, państwowa kasa jest wydrenowana, sam Kaczyński przyznaje, że mogą być kłopoty z wypełnieniem wyborczych obietnic, no i ma opozycję, która już go się nie boi, a ma ochotę atakować. Na początek bezlitośnie przypominać mu będzie wszystkie obietnice, które złożył. No i atakować, zarówno z lewej jak i z prawej strony. I Lewica, i Konfederacja litości mieć nie będzie. Warto zresztą wspomnieć Konfederatów - bo są oni złym snem Kaczyńskiego, bo wreszcie ktoś atakować go będzie z prawej strony. I to będzie bolało, tak jak boli gwóźdź w bucie. Żyć z tym można, ale jak uwiera... W parlamencie PiS będzie miał zupełnie inną sytuację niż do tej pory. W kadencji 2015-19 miał naprzeciw siebie Platformę Obywatelską, którą paraliżowały dwa czynniki. Pierwszy - to walka o władzę w partii, między Schetyną a Tuskiem. Drugi - to sytuacja, w której zawsze można było platformersom krzyknąć w twarz - osiem lat rządziliście, i co? Teraz tej sytuacji nie będzie. Za chwilę pojawi się też inny element - gra o prezydenturę. Andrzej Duda na wyniki wyborcze patrzy, tak sądzę, ambiwalentnie. Z jednej strony, jest zadowolony, że PiS nie zdobył większości konstytucyjnej. Bo dzięki temu on sam jest ważniejszy niż kiedykolwiek, i to o niego PiS musi zabiegać. I wiadomo, że nikogo innego nie wystawi. Ale, z drugiej strony, łączny wynik opozycji, tak dużo wyższy niż PiS-u, sukces Paktu Senackiego, to wszystko musi budzić w nim niepokój. Bo on już wie, że wynik starcia o prezydenturę, za parę miesięcy, jest nieznany. Że różnie może być. On może tylko szykować się na zwarcie. Z kim? Myślę, że dwa nazwiska kandydatów są znane - to Robert Biedroń i Władysław Kosiniak-Kamysz. A kogo w pierwszej turze wystawi PO? Większość stawia na Małgorzatę Kidawę-Błońską. Choć są też inne kandydatury... Na razie Platformę czeka wewnętrzny bój. Ona przegrała piąte wybory z rzędu, i trzeba być niepoprawnym optymistą, by wierzyć, że pod przewodnictwem Grzegorza Schetyny wreszcie zacznie wygrywać. Jestem przekonany, że nie zacznie. Że dopóki dominować w niej będą produkty politycznopodobne typu Sławomir Neumann, dopóty będzie przegrywać. Ciekaw więc jestem, czy w PO pożegnają się ze Schetyną, czy też nie? Czy on się obroni... To jedno z kluczowych pytań na najbliższe miesiące.