PiS zaznał spektakularnej porażki. Musiał przyłączyć się do wniosków o skrócenie kadencji parlamentu, która miała być czasem jego triumfu. Dwa lata temu, po czasach upokorzeń i marginalizacji, bracia Kaczyńscy sięgnęli po pełnię władzy. Chcieli się nią nacieszyć. Nie po to Jarosław stawał na czele rządu, by rozpisywać przedterminowe wybory parlamentarne i narażać się na ryzyko przegranej oraz rozliczeń za naruszanie prawa, nieprawidłowości, a może nawet przestępstwa - podkreśla publicysta "GW". Premier nie żartuje, gdy mówi, że partia ma zdobyć 280 miejsc w Sejmie - w przeciwnym razie zdymisjonuje swoich współpracowników, by na końcu ustąpić samemu. Zbigniew Ziobro, Przemysław Gosiewski, Ludwik Dorn et consortes nie mogą czuć się bezpieczni - powinni dać z siebie wszystko, by wypełnić zadania postawione przez prezesa. Inaczej podzielą los Kazimierza Marcinkiewicza, Radosława Sikorskiego i Janusza Kaczmarka. Przyspieszone wybory bardzo wysoko ustawiły poprzeczkę nie tylko politykom PiS. Dla Andrzeja Leppera i Romana Giertycha to walka o polityczne przetrwanie. Donald Tusk musi wygrać wybory, bo trzeciej kolejnej porażki nie darują mu członkowie i sympatycy PO. A wtedy koniec marzeń o zwycięstwie w wyborach prezydenckich w 2010 r. Lewica i Demokraci walczą o potwierdzenie sensu budowy nowej lewicy opartej na przełamaniu podziałów historycznych. Jedynie PSL wydaje się pewny swego - dzięki silnym strukturom na wsi i potędze w samorządach weźmie swoje 6-8 proc. głosów - zaznacza "GW". Do wyborów bronić zasad demokracji Skończył się Sejm złej władzy i słabej opozycji. Celne krytyki PiS ze strony Tuska, Komorowskiego i Szmajdzińskiego zderzyły się z bezwstydną, chwilami śmieszną propagandą sukcesu głoszoną przez Jacka Kurskiego z PiS. Ale nawet najbardziej błyskotliwe wystąpienia opozycji w tej kampanii nie wystarczą. Przeciw nim oprócz mówców z PiS staną służby PiS - pisze w "Gazecie Wyborczej" Marek Beylin. Jego zdaniem, konkurenci PiS będą zwalczani przy użyciu haków, fałszywych oskarżeń, może nawet przez pokazowe aresztowania. Ich słowa mogą przegrać z bezprawnymi czynami, jeśli władza będzie poza kontrolą. Dlatego tak ważne jest, by do wyborów Sejm obradował regularnie i pilnował poczynań władzy. PiS chce Sejmu niemego. Na to opozycja nie powinna przyzwolić. Sejm musi wypełnić ostatnią misję: do wyborów bronić zasad demokracji - konkluduje Beylin. Jaką Polskę zafundują nam zwycięzcy Czy żołnierze wrócą z Iraku, a pielęgniarki przed Kancelarię Premiera? Na te pytania nie odpowie dziś jasno żaden politolog. "Rzeczpospolita" zapytała partie o ich plany. Na służbę zdrowia, lustrację czy tarczę antyrakietową Sondaże wyborcze pokazują, że największe ugrupowania PiS i PO depczą sobie po piętach. W ostatnim badaniu GfK Polonia dla "Rz" partia Tuska otrzymała 32 proc. poparcia. Prawo i Sprawiedliwość - 29. Na trzecim miejscu jest umacniająca się lewica. Samoobrona i LPR walczą o byt. Ale aż kilkanaście procent ankietowanych nie wie, na kogo zagłosuje. Tym gorzej, bo kampania wyborcza, która się już na dobre rozpoczęła, nie będzie oparta na programie ugrupowań. - Dziś na kampanię programową już jest za późno - przyznają zgodnie politycy z prawej i lewej strony. "Rz" pokusiła się jednak o sprawdzenie, co mają nam do zaproponowania potencjalni kandydaci do rządu i do parlamentu. Z raportu "Rz" wynika, że trzęsienia ziemi nie należy się obawiać. Ale zmiany będą zależeć od nowej koalicji. Jeśli wybory wygra Platforma Obywatelska, może dojść do częściowej prywatyzacji służby zdrowia. Ale jeśli PO by rządziła razem z PiS lub LiD - już niekoniecznie. Prawdopodobnie czeka nas zmiana ustawy zasadniczej. Platforma Obywatelska chce poprawić konstytucję, przychyla się temu PiS, SLD i Samoobrona. Nie wiadomo, co będzie dalej z usytuowaniem tarczy antyrakietowej w Polsce. Większość partii unika jednoznacznej odpowiedzi, zachowując koniunkturalny sceptycyzm. Większość za to chce powrotu naszych żołnierzy z misji w Iraku i Afganistanie. Ile z obietnic politycy powtórzą w kolejnej kampanii wyborczej? - stawia pytanie "Rz" Porażka, a nie bezwarunkowa kapitulacja Gdyby sejmowej większości 307 głosów do przyspieszonego zakończenia tej kadencji nie udało się zgromadzić, mniejszościowy rząd Jarosława Kaczyńskiego mógłby jeszcze trwać przez wiele miesięcy - pisze komentator "Rzeczpospolitej" Dom inik Zdort. Nękany przez opozycję, wstrząsany kolejnymi atakami wrogiego Sejmu, mógłby wegetować. Posłowie odbieraliby diety, urzędnicy z nadania PiS - swoje pensje. Jednak Jarosław Kaczyński - choć na pewno trudno było mu do tego przekonać wielu kolegów - uznał, że takie rządzenie go nie interesuje. Że nie chce podzielić losu AWS i gabinetu Jerzego Buzka bezwładnie oczekującego terminowych wyborów ani SLD i rządu Marka Belki, który pod koniec poprzedniej kadencji stracił już nawet poparcie własnej partii. To oczywiście nie jest sukces, bo nigdy oddanie rządowych foteli nie jest dla polityków miłe i łatwe. To porażka, bo postawienie na koalicję z LPR i Samoobroną okazało się kompromitacją, a i wiele błędnych nominacji z rekomendacji PiS - jak się okazało w ostatnich dniach - mocno zaciążyło na reputacji rządu Kaczyńskiego. Ale samorozwiązanie to nie "bezwarunkowa kapitulacja" - jak mówił w sejmowej debacie Donald Tusk, lider Platformy Obywatelskiej. To raczej "wycofanie się na z góry upatrzone pozycje". I nie są to złe pozycje, bo Sejm rozwiązuje się w dniach, gdy kolejne sondaże pokazują, iż PiS jest najpopularniejszym ugrupowaniem w Polsce. Mimo tej popularności rządzącym nie wolno popadać w zadufanie. Powinni pamiętać, dlaczego musieli głosować za rozwiązaniem Sejmu przed terminem. Ale i opozycja musi dostrzec, że radykalizowanie oskarżeń nie zawsze daje społeczne poparcie - podkreśla Dominik Zdort. Upadek IV, klęska III RP Dziś PiS skarży się, że przyszło mu działać w środowisku wyjątkowo wrogim. Że nigdy żaden rząd nie był poddany tak ostrej krytyce opozycji i tak silnej ze strony mediów. To prawda. Ze strony niektórych mediów była to wręcz nagonka. Jednak to nie media obaliły ten rząd. I nie opozycja - pisze redaktor naczelny "Dziennika" Robert Krasowski. Kaczyński przegrał sam ze sobą. Zaplątał się w polskich realiach. Zadryblował między politycznym romantyzmem, każącym mu dążyć do moralnej rewolucji, a cynicznym do bólu pragmatyzmem, który pozwalał mu zawierać dziwaczne układy z Lepperem, z Giertychem, z Rydzykiem. Gdybyśmy jeszcze doczekali korzyści z tych brudnych kompromisów... Ale my tylko zapłaciliśmy cenę za ideały, z których żaden nie zdążył zostać zrealizowany. I to jest bodaj największy problem Kaczyńskiego. Grał ostro, wywoływał olbrzymie konflikty, balansował na granicy dobrego smaku. Gdyby jednak wygrał, wszystko byłoby mu wybaczone. On tymczasem miał tyle siły, aby wszcząć dziesiątki wojen, a nie miał tych sił odpowiednio dużo, by choć jedną z nich wygrać. Jednak wbrew temu, co się dziś często pisze, ten rząd nie upada w totalnej niesławie. To nie jest rząd Millera, którego ministrów z Alej Ujazdowskich powinni byli wyprowadzać prokuratorzy. To nie jest też rząd Belki, który wręcz tonął we własnej nieudolności. Skala krytyki, z jaką się dziś spotyka Kaczyński, po części bierze się z jego sukcesów. A zwłaszcza jednego. Otóż Kaczyński rozbił obowiązującą w III RP hierarchię autorytetów. Nie wiadomo dokładnie kiedy i jak, może przez sam fakt, że jako pierwszy premier tak ostro ją kontestował. Ważny jest wynik - podkreśla Krasowski. Dreptaliśmy w miejscu Poseł PiS Arkadiusz Mularczyk w rozmowie z "Naszym Dziennikiem" zapytany czy jest zadowolony z dwuletniej kadencji Sejmu, odpowiedział: "Wiele rzeczy istotnych i ważnych udało się zrealizować, niestety, jest też kilka istotnych ustaw, które obiecywaliśmy Polakom, a których nie udało się przyjąć w trakcie tej skróconej kadencji. Niestety, te dwa lata okazały się bardzo burzliwe i bardzo wiele miesięcy tej kadencji można określić mianem "pustych", następowało bowiem takie dreptanie w miejscu, były walki o koalicję i problemy niepozwalające na skuteczną pracę w parlamencie". "Tych ustaw, które chcieliśmy przyjąć, było bardzo dużo. W komisjach sejmowych, w których zasiadam, obradowaliśmy nad dziesiątkami bardzo ważnych spraw, problemów, pojawiały się setki projektów ustaw i rzeczywiście w natłoku tych wszystkich spraw trochę się pogubiliśmy, niektóre ustawy powinny być przyjęte szybciej. Ale proszę też wziąć pod uwagę, że nikt nie zakładał, iż kadencja parlamentu będzie trwała tylko dwa lata, wiele projektów trafiło do komisji, toczyły się nad nimi prace" - powiedział poseł PiS.