"Jeżeli przewodniczący Rady Europejskiej przyjeżdża dzień przed świętem, jednym na sto lat, i mówi o neobolszewikach, to znaczy, że mamy sytuację ekstraordynaryjną, nie do zaakceptowania z punktu widzenia polskiej racji stanu i dowodzącą, że druga strona, nie mając dla Polaków propozycji programowych, będzie każdą, nawet najświętszą okazję wykorzystywała do szerzenia nienawiści. Gdy brakuje programu, walka przenosi się w sferę emocji" - wskazywał Gliński w wywiadzie dla "Wprost". "Język, którym mówi się o PiS, ma wykluczać, unicestwiać, ma nas odczłowieczać, delegitymizować, mamy być tak traktowani, jak Żydzi przez Goebbelsa. Ma wzbudzać do nas obrzydzenie. W opozycji byliśmy wykluczani, traktowani jak trędowaci (...). Jesteśmy porównywani do faszystów, dyktatury, ja jestem określany jako cenzor, który przeprowadza stalinowskie czystki w teatrach itd." - wyliczał minister. Gliński podkreślił, że "nie żali się", a chce jedynie zwrócić uwagę, że "komuś zależy, aby tak wyglądało polskie życie publiczne". "I nawet jeżeli dzięki tej taktyce pan Schetyna czy pan Tusk pokona tych pisiorów, to co? Nagle zapanuje sielski spokój? Miliony ludzi, którzy głosują na Jarosława Kaczyńskiego, zapadną się pod ziemię? Nie. Tylko ktoś - nie Polacy, będzie się z tego wiecznego piekła bardzo cieszył..." - mówił Gliński. Wicepremier podkreślił, że on i jego partia uważają, że Polskę trzeba budować wspólnie. "Uważam, że powinniśmy łagodzić retorykę i emocje. Z czysto pragmatycznego powodu nam nie służą, mamy przecież coś do zaproponowania Polsce, realizujemy dla społeczeństwa wielkie reformy, zmiany, także instytucjonalne, z kilkoma podstawowymi celami: zwiększenia suwerenności Polski, sprawiedliwości - stąd wielkie transfery społeczne, a także wolności" - dodał.