Zbrodnię tę pion śledczy IPN zakwalifikował jako ludobójstwo, które jako takie nie ulega przedawnieniu. "Prokuratorzy Instytutu Pamięci Narodowej prowadzą wiele śledztw, które dotyczą popełnienia zbrodni przez Ukraińską Powstańczą Armię, ale po raz pierwszy w toku prowadzonego postępowania udało nam się ustalić nie tylko miejsce pochowania ofiar, ale również - co jest naszym dużym sukcesem - doprowadzić do identyfikacji przynajmniej niektórych osób, których szczątki zostały ujawnione" - powiedział PAP prok. Andrzej Pozorski, który kieruje Główną Komisją Ścigania Zbrodni przeciwko Narodowi Polskiemu i jest zastępcą Prokuratora Generalnego. Jawornik Ruski to niewielka wioska położona po prawej stronie Sanu, ok. 50 km od Przemyśla na Podkarpaciu. W latach 1945-46 okolice tej miejscowości były pod kontrolą ukraińskich nacjonalistów, którzy na tych terenach chcieli tworzyć własne państwo. Do dziś bliscy ofiar oraz sympatycy historii próbują ustalić miejsca pochówku osób, które w lutym 1945 r. zostały "uprowadzone" przez UPA z pobliskiej wsi Pawłokoma. W ten sposób natrafili ok. 1 km od zabudowań Jawornika na ukrytą i zamaskowaną jamę, w której znajdowały się ludzkie kości. W pobliżu mogiły ujawniono też metalowy krzyżyk na szyję oraz pociski i łuski. Ujawniono czternaście ludzkich szkieletów O odkryciu została poinformowana Oddziałowa Komisja Ścigania Zbrodni przeciwko Narodowi Polskiemu w Rzeszowie, która z końcem 2015 r. wszczęła w tej sprawie śledztwo. Prowadząca postępowanie prok. Beata Śmiechowska po wstępnych oględzinach miejsca w obecności policji i biegłego patomorfologa zarządziła prace ekshumacyjne, które przeprowadzono w drugiej połowie lipca 2016 r. - dokładnie 70 lat od momentu zbrodni. "Trudno było ukryć nasze zdziwienie, gdy okazało się, że ujawnionych zostało 14 szkieletów ludzkich, a nie cztery lub siedem, jak przypuszczaliśmy na podstawie samego zawiadomienia. Co ciekawe w ramach tych prac powyżej jamy grobowej zostało zlokalizowane najprawdopodobniej miejsce egzekucji" - powiedziała prok. Śmiechowska, zwracając uwagę, że wynika to z ujawnionych na miejscu wielu łusek po nabojach. "Nie jest wykluczone, że właśnie tam dochodziło do rozstrzeliwania ofiar, które później znalazły się w jamie grobowej" - dodała prokurator. Ciała ofiar - jak się okazało - były chaotycznie wrzucone do dołu o wymiarach dwa na trzy metry. Leżały w dwóch warstwach; w pierwszej odkryto dziewięć, a w drugiej pięć szkieletów. Za jamę grobową posłużyło najprawdopodobniej niezadaszone stanowisko obserwacyjne UPA, które było wyłożone jedynie warstwą słomy. Przy ofiarach znaleziono szkaplerze Podczas ekshumacji najbardziej wzruszającym momentem było odkrycie przy dwóch szkieletach szkaplerzy z wizerunkami Matki Boskiej z Dzieciątkiem oraz Matki Boskiej Częstochowskiej. Jeszcze przy innym szkielecie w zaciśniętych paliczkach dłoni znaleziono sygnet z inicjałami - w dużą literę H wpisano literę K. Jak ustaliła prokurator, jama grobowa kryła także naboje, pociski karabinowe i łuski typu Mauzer kaliber 7,92 mm i Mosin kaliber 7,62 mm. Ujawnione dewocjonalia uprawdopodobniły tezę, że spoczywający w jamie grobowej ludzie byli Polakami. Sprawą tą zajęła się biegła sądowa dr Grażyna Stojak, z zawodu historyk sztuki; ekspertka ustala związek szkaplerzy i sygnetu z osobami, których szczątki zostały odnalezione. "Medaliki przyniosły mi zadowalającą odpowiedź na tematy moich poszukiwań, natomiast najtrudniejsza sytuacja okazała się z sygnetem. Sygnet przede wszystkim posiada tylko inicjały 'H' i 'K'. Są to inicjały, które wskazują, że powstał on na przełomie lat 20. i 30., z większym prawdopodobieństwem, że był to rok np. 1931 lub 1932 niż np. 1928. W momencie, kiedy my nie rozszyfrujemy tego sygnetu z literami 'H' i 'K' niestety nie dojdziemy do wniosku, dlaczego ten sygnet był dla niego tak ważny, że schował go w dłoni i wiedział, że przez ten sygnet będzie identyfikowany i rozpoznany" - powiedziała ekspertka. Poszukiwania wciąż trwają "Jestem o tym głęboko przekonana, że tak jest. Poszukiwania trwają nadal, zamierzam przejrzeć wszystkie rozkazy dzienne, czy przypadkiem osoba taka nie była w ten sposób zasłużona i wyróżniona przez dowódcę. Jeden z żołnierzy wskazał mi na taką możliwość w latach 50. Badania są w toku" - dodała. W dalszej kolejności kierunek śledztwu nadały m.in. kwerendy historyczne i analizy dokumentów. "To było bardzo ważne, by ustalić kim mogły być osoby, których szczątki ujawniliśmy. Badania archiwalne doprowadziły nas do wstępnej hipotezy, że mogli to być młodzi żołnierze ze szkoły podchorążych w Przemyślu, dokładnie z 28. Pułku Piechoty, którzy 24 lipca 1946 roku stoczyli tutaj potyczkę z oddziałami Ukraińskiej Powstańczej Armii i dostali się do niewoli" - opowiadała prokurator. "Właściwie można powiedzieć, że to była zasadzka ze strony UPA, która dla tych 14 osób zakończyła się tragicznie" - mówiła. Dodała też, że uprowadzeni polscy żołnierze przed śmiercią byli maltretowani. Na to, że żołnierze byli torturowani, wskazali specjaliści z Pomorskiego Uniwersytetu Medycznego w Szczecinie, którzy stwierdzili, że ujawnione kości noszą liczne ślady uszkodzeń. To pęknięcia i złamania, które w ocenie biegłych powstały na skutek postrzałów i silnych uderzeń, prawdopodobnie pobicia. O tym, że żołnierze WP byli przesłuchiwani i zapewne torturowani przed śmiercią przemawiają także informacje z odnalezionego raportu Ukraińskiej Powstańczej Armii z nazwiskiem jednego z żołnierzy, którego "musiano przesłuchać i uzyskać informacje". Na tożsamość ofiar z Jawornika Ruskiego wskazał odnaleziony w archiwach rozkaz dowódcy 28. Pułku Piechoty z 30 lipca 1946 r., w którym podano dane 14 żołnierzy, którzy zostali uznani za zaginionych po walkach z UPA 24 lipca 1946 r. Jednak ostatecznej identyfikacji na podstawie badań DNA dokonali specjaliści z Pomorskiego Uniwersytetu Medycznego w Szczecinie, którzy w ostatnich latach ustalili tożsamość wielu wybitnych postaci Polskiego Państwa Podziemnego, w tym m.in. mjr. Hieronima Dekutowskiego "Zaporę" czy mjr. Zygmunta Szendzielarza "Łupaszkę"; zidentyfikowali również Danutę Siedzikównę "Inkę". Specjaliści PUM w Szczecinie, którzy od 2012 r. prowadzą Polską Bazę Genetyczną Ofiar Totalitaryzmów, zidentyfikowali czterech z 14 żołnierzy. Badania szczątków pozostałych zamordowanych są kontynuowane. Na początkowym etapie śledztwa pion śledczy IPN przyjął, że sprawcami zbrodni mogły być bojówki Służby Bezpieczeństwa Organizacji Ukraińskich Nacjonalistów (SB OUN) lub któraś z działających w okolicach Jawornika Ruskiego sotni UPA. Jednak kolejne odkrycia w archiwach, m.in. w Archiwum Akt Nowych, gdzie znajduje się depozyt w postaci akt UPA Okręg VI, pozwoliły zrekonstruować przebieg wydarzeń, w tym pojmanie Polaków i ich zamordowanie, najprawdopodobniej z rozkazu Michała Dudy "Hromenki". Wskazuje na to raport jednego z ukraińskich dowódców Wasyla Mizernego "Rena", a także wyjaśnienia, jakie składał w postępowaniu karnym Włodzimierz Szczygielski "Burłaka". Według prokurator IPN, należy domniemywać, że w egzekucji polskich żołnierzy brała udział Żandarmeria Polowa sotni "Hromenki", która liczyła ok. siedmiu osób. "Przeprowadzone śledztwo pozwoli chociaż w minimalnej części oddać hołd i należny szacunek bohaterom tamtych dni, którzy oddali swoje młode życie w obronie polskiej ziemi przed atakami ze strony nacjonalistów ukraińskich. Godny ponowny ich pochówek po 70 latach spoczywania w bezimiennej zapomnianej mogile pozwoli także najbliższym na oddanie im należnej czci" - podsumowała prok. Śmiechowska. Więcej szczegółowych informacji o śledztwie, m.in. o kwalifikacji prawnej zbrodni, a także o egzekucji polskich żołnierzy i ustaleniu ich tożsamości, znajdzie się w kolejnych informacjach PAP z udziałem prok. Andrzeja Pozorskiego i prok. Beaty Śmiechowskiej, a także historyka z IPN w Rzeszowie Artura Brożyniaka. Będzie je można znaleźć także na Portalu Historycznym PAP Dzieje.pl.