Wcześniej według informacji "Rz" resort obrony badał, czy piloci jaka złamali procedury, lądując w warunkach panujących wtedy na lotnisku. Na wniosek Inspektoratu MON do spraw Bezpieczeństwa Lotów dowódca Sił Powietrznych powołał komisję do zbadania okoliczności lądowania jaka-40, która błędów pilotów się nie dopatrzyła. Komisja oparła się na zeznaniach świadków i dostępnych dokumentach. Jakich? Nie wiadomo. Jednak porucznik Artur Wosztyl, dowódca jaka-40, przyznał w wywiadzie dla "Gazety Wyborczej": "Już wtedy warunki na lotnisku były trudne, poniżej minimum bezpieczeństwa, i ciągle się pogarszały, mgła gęstniała, nie było widać chmur". "Informowałem (załogę tupolewa - przyp. red.) o pogarszających się warunkach". Z zapisów czarnej skrzynki Tu-154 wynika, że jeden z pilotów jaka ostrzegał: "No witamy ciebie serdecznie. Wiesz co, ogólnie rzecz biorąc, to p.. a tutaj jest. Widać jakieś 400 metrów około i na nasz gust podstawy są poniżej 50 metrów, grubo". Pilot Tu-154 pytał załogę jaka, czy już wylądowała. "Nam się udało tak w ostatniej chwili wylądować". Są też inne wątpliwości. TVN 24 podał, że rosyjscy kontrolerzy nakazali jakowi-40 przerwanie podejścia do lądowania. Ale piloci zignorowali tę komendę. O wydaniu jej, według ustaleń TVN 24, rosyjscy kontrolerzy zeznali przed rosyjską prokuraturą. Do tego załoga samolotu nie poprosiła ich o zgodę na lądowanie i nie podawała informacji o swojej wysokości. Wtedy kontroler wydał komendę o odejściu na drugi krąg (rezygnacji z lądowania), ale mimo to załoga zdecydowała się wylądować. Według stacji pilot jaka miał zeznać, że nie usłyszał komend rosyjskich kontrolerów.