Konrad Piasecki: Niegdyś adwokat, wieloletni senator, scenarzysta, a dzisiaj? Krzysztof Piesiewicz: Dzisiaj jestem po napisaniu książki z Michałem Komarem... I próbuje pan tą książką dokonać reinkarnacji? - Próbuję tą książką opowiedzieć 60-parę lat od kiedy jestem na świecie, od kiedy się urodziłem tutaj w gruzach w Warszawie. I chciałby pan, żeby po tej książce Krzysztof Piesiewicz już nie był - przepraszam, że to przypomnę, ale takie cały czas są tytuły na pański temat - "senatorem w sukience"? - Nie chciałem się znaleźć w takiej sytuacji, w której ktoś mnie ubiera nieprzytomnego w sukienkę, ale chciałbym również przez tą książkę przypomnieć ważne momenty, w których przyszło mi być, fantastycznych ludzi, których poznałem; ciekawych, którzy naznaczyli historię tego kraju. Przypomnieć moich wychowawców, patronów oraz przypomnieć naprawdę dosyć ważne momenty... I ciekawe... Boi się pan, że zostanie pan po wsze czasy zapamiętany jako człowiek, który uległ szantażowi? - Nie, bo ja nie uległem szantażowi. W momencie, kiedy pojawił się pierwszy szantaż, ja zawiadomiłem policję, współpracowałem z nią i oni zostali złapani na gorącym uczynku. Informacja o tym, że pan przekazał pół miliona złotych szantażystom to nieprawda? - Przepraszam bardzo, ja bym uczynił dzisiaj to samo. Przyszli i zaproponowali mi sprzedaż płyty, natomiast w momencie, kiedy pojawiły się szantaże, że jeżeli czegoś nie zrobię, to zawiadomią media, zawiadomiłem policję, współpracowałem. Zostali złapani, osądzeni. Nie wiem, czy odbywają karę, czy już odbyli karę 1,5 roku więzienia... I tak to wygląda. Ale dlaczego człowiek, który jest doświadczony życiowo, który wie, jak takie sytuacje się kończą, płaci za taką płytę? - Wie pan co, ja bym wolał rozmawiać o tej książce, bo ona jest ciekawsza od tego, co było, natomiast odpowiem panu. Dzisiaj wiem i wtedy wiedziałem - i nie myliłem się... Przecież ja się obudziłem nieprzytomny. Były otwarte drzwi, oni wyszli. Ja nie wiedziałem, co się tam działo. Ja się obudziłem usmarowany szminką. Nie mogę o tym mówić dużo, ponieważ sprawa się toczy. Jest przy drzwiach zamkniętych. Wiedziałem, co się będzie działo, jeżeli ta płyta wpadnie w jakiekolwiek ręce. Ja nie tylko byłem odpowiedzialny za siebie. Byłem odpowiedzialny za instytucje, które prezentowałem, za to, co napisałem, za moich przyjaciół, z którymi współpracowałem. Chciałem to zamknąć. Wie pan co, ja nigdy nie przywiązywałem dużej wagi do, jak to się mówi, szmalu. To znaczy - ja oddałem wszystkie pieniądze, żeby mieć spokój. Ale dlaczego pan ich nie pogonił? Dlaczego pan nie powiedział: "Nie ze mną te numery"? - Pan dobrze wie, że pogonienie ich, to nie jest zatrzymanie. Ponieważ nie ma takich ludzi w Polsce, którzy potrafią w określonych momentach, z różnych przyczyn stanąć po stronie ofiary, a nie po stronie sensacji.Bo pan ma żal do mediów: że dały się wciągnąć w tę grę z szantażystami?- Nie wiem, czy mam żal, ale dziś wiadomo po tym wyroku, że niektóre media weszły w kooperację z kryminalistami. To po pierwsze. A po drugie. Wtedy, kiedy byłem prawie nieprzytomny, leżałem w pokoju, potem znalazłem się w szpitalu, miałem takie poczucie, jakby ogromna liczba osób stanęła po stronie tych, którzy zostali złapani na gorącym uczynku. Mówi pan: Pojawiają się w tej mojej sprawie różne, ciekawe postaci. Jakie? - W mojej sprawie?Tak, jakie? Pan sugeruje, że to jest zemsta? Że to akcja rywali politycznych? - Nie, wszystko co miałem do powiedzenia, jest na tych sześciu ostatnich kartkach w tej książce. Na razie. toczy się sprawa. Z pomówienia sprawców. Będzie niedługo zakończona. Toczy się przy drzwiach zamkniętych. To dobrze, bo ja w tej książce piszę o tym, że ta pani, która była główną sprawczynią tego, już po zatrzymaniu, była pod moim domem i wrzeszczała: "Tu będą wszystkie telewizje świata!" Także nie mam na razie nic więcej do powiedzenia. To trzeba opisać sekwencja po sekwencji, zdarzenie po zdarzeniu.Bo pan sugeruje, jakoby to była zemsta służby bezpieczeństwa po latach. - Nie wiem, panie redaktorze. Wszystkie te supły trzeba rozplątać. Rzeczywiście pojawiały się dziwne postaci w październiku i listopadzie 2009 roku. A uważa pan, że to co się stało, dyskwalifikuje pana jako polityka? - Ja myślę, że każda osoba mogłaby znaleźć się w takiej sytuacji. Ta osoba, którą poznałem, robiła na mnie dobre wrażenie. Muszę powiedzieć, że często nie rozumiałem, ale cały czas wydaje mi się, że to wynikało z jakiejś tyranii chwili, z emocji, bo reakcje różnych ludzi są dziwne... Ale na przykład jak rozpoczął się proces sprawców tego incydentu kryminalnego, to jedna z pana koleżanek, stojąc przed sądem, mówiła o tym, że senator spotykał się z nią kilkanaście razy. Nie, ja te osobę spotkałem dwa razy, potem były dwa miesiące przerwy, było ośmiotygodniowe przygotowywanie. Ale jakoś jej pan zawierzył, zaprosił ją pan do siebie do domu. - Tak, tak. Proszę pana, wczoraj udzielałem wywiadu pana koleżance i robiła na mnie takie samo wrażenie, jak ta pani. Ale uważa pan, że ta akcja była od początku do końca zaplanowana przeciwko panu? - No to, że ona była zaplanowana to jest bezsporne. Tylko czy pan był jej przypadkową ofiarą, polowano na jakiegokolwiek polityka? - Nie znam na to odpowiedzi. I nie ma pan przekonania, żadnego poczucia? - To znaczy mogę przeprowadzić pewien wywód i wskazać na pewne osoby, które oprócz tych sprawców, kręciły się koło mnie w tamtym czasie. Ale panie redaktorze, błagam, to jest ciekawa książka - ja napisałem ciekawą książkę, o ciekawych ludziach, o wspaniałych ludziach i ja o tej sprawie jeszcze będę mówił. Muszę złapać do tego dystans. Ona musi zostać osądzona, opisana. Jeżeli na przykład ja dzisiaj mówię panu, że ja widziałem dwa razy, to to ustalił, w dwóch instancjach, niezawisły sąd i to jest bezsporne. Są w panu myśli, żeby wrócić do polityki? - Czy ja o tym myślę? Przede wszystkim ja się muszę w środku poukładać. Niech pan mi wierzy, jedna rzecz na pewno się stała po tej całej aferze, mojej aferze, że ja ostrzej postrzegam rzeczywistość, wyraźniej widzę pewne rzeczy, których wcześniej nie dostrzegałem. Wyraźnie widzę jak zmienił się świat, jak zmieniły się relacje ludzki, jaka jest atrofia empatii. Przecież, niech pan zwróci uwagę, przez kilka miesięcy osądzano mnie na podstawie fotografii, a nie na podstawie 65 lat mojego życia i mojej działalności. Mówiono o fotografii, a nie o człowieku. Ale czy za atrofię empatii uznaje pan też na przykład wypowiedź premiera, który mówi: "Nie będę bronił zachowań senatora Piesiewicza, bo one są nie do obrony"? Ja panu coś powiem. To było na początku grudnia. Jestem przekonany, że premier nie był poinformowany do końca o wszystkich elementach tej sprawy. W zasadzie nie mówiło się nic o bandziorach, a mówiło się wyłącznie o zdjęciu - to jest po pierwsze. A niech pan sobie wyobrazi, że tego samego dnia, kiedy premier się wypowiedział, otrzymałem list od profesora Bartoszewskiego, który się kończył tym, że ma do mnie zaufanie i czeka aż się oczyszczę z tej sprawy. A pan się dzisiaj uznaje za oczyszczonego z tej sprawy? - Nie do końca. Muszę nad tym pracować, przy czym chcę, żeby pan również wiedział, że to nie jest tak, że ja się nie poczuwam do żadnej winy. Ja uważam, że powinienem być bardziej czujny i na tym polega moja zmiana stosunku do rzeczywistości. Zmienił się świat przez te dziesiątki lat, kiedy ja funkcjonowałem. Muszę być bardziej ostrożny. Jestem mniej ufny, u mnie ufność i pewnego rodzaju, w cudzysłowie, naiwność była moją siłą przez całe życie. Przecież, kiedy wkręcałem się w bardzo trudne sytuacje, to również wynikało z pewnej ufności do świata, do ludzi, którzy za mną staną. Rozmawiał: Konrad Piasecki