- Od początku czuliśmy, że tak precyzyjnie zaplanowana zbrodnia nie może być dziełem osoby niepoczytalnej - mówią prokuratorzy, którzy pracowali nad sprawą. Głowa w jednej torbie, reszta ciała w drugiej 3 lutego 2016 r. wczesnym popołudniem strażacy, gasząc pożar mieszkania przy ul. Potockiej na Żoliborzu, znaleźli rozczłonkowane zwłoki młodej kobiety. Ciało wepchnięto do torby podróżnej, którą ktoś podpalił. Stała w pokoju wynajmowanym przez 27-letniego bibliotekarza. Głowa denatki była w drugiej torbie. Wezwano policję. Dwie i pół godziny później do mieszkania lektorki języka włoskiego Katarzyny J. przy ul. Skierniewickiej na Woli wszedł jej współlokator. Drzwi były otwarte, a na ścianach i podłodze w korytarzu oraz sypialni lokatorki widać było rozmazane, brunatne plamy. W pokoju leżała piłka do metalu. Kobieta nie odbierała telefonu. Wieczorem miała lecieć do Bolonii, gdzie czekał na nią ukochany, ale w mieszkaniu została jej torba podróżna. Zaniepokojony współlokator powiadomił wujka kobiety, zadzwonił też na policję, by zgłosić włamanie. Wkrótce z bliskimi skontaktował się mieszkający we Włoszech Manuel, informując, że Katarzyna do niego nie doleciała. To jej ciało było w mieszkaniu na Potockiej. W tym czasie już w obydwu mieszkaniach pracowali prokuratorzy z jednostek rejonowych i policyjni technicy. Zabezpieczono wszystkie przedmioty, na których sprawca mógł zostawić ślady. Zabezpieczono również próbki zapachowe do badań osmologicznych. Zniknął bez śladu Dzięki wymianie informacji obie sprawy udało się niemal od razu połączyć. Pierwszym i jedynym podejrzanym w tej sprawie był Kajetan P., u którego w pokoju odkryto zwłoki. Mężczyzna zniknął bez śladu, nie zabrał ze sobą żadnych rzeczy, dokumentów, ani nawet okularów korekcyjnych. Z dnia na dzień stał się poszukiwanym numer jeden przez polską, a wkrótce także i europejską policję. Śledztwo z prokuratury na Żoliborzu przejęła Prokuratura Okręgowa w Warszawie. Tę makabryczną sprawę prowadziła prokurator Magdalena Kołodziej. Wspierana przez funkcjonariuszy Komendy Stołecznej Policji odtworzyła ostatnie chwile Kajetana P. przed zbrodnią. Dlatego wybrał Katarzynę Prokuratura ustaliła, że P., planując zabójstwo, zakupił w sklepie internetowym paralizator, a w hipermarkecie budowalnym piłkę do metalu. Bibliotekarz kupił też telefon z nowym numerem abonenckim, który wykorzystał do kontaktu z ofiarą. 1 lutego za pośrednictwem portalu e-korepetycje.pl znalazł ogłoszenie o zajęciach z języka włoskiego. Wybrał Katarzynę J., bo nie zamieściła swojego zdjęcia. - Nie chciał wiedzieć, jak wygląda jego przyszła ofiara. Przedstawił się tej kobiecie jako "Antoni Słomiński" i poprosił o korepetycje. Był bardzo oszczędny, więc wybrał tańsze rozwiązanie, czyli zajęcia w jej mieszkaniu. Kobieta podała mu adres - powiedział prokurator znający kulisy postępowania. Dzień przed zabójstwem P. wybrał się pod blok Katarzyny J., by sprawdzić, jak wygląda okolica. 3 lutego rano Kajetan P. poszedł do pracy w Bibliotece Publicznej w Dzielnicy Wola. Zwolnił się ok. godz. 10.20 pod pretekstem wykonywania obowiązków służbowych poza siedzibą. Pojechał do mieszkania lektorki na ul. Skierniewicką. Miał dwie torby, noże i piłę. Katarzyna J. otworzyła mu drzwi o godz. 11, usiedli przy stole z materiałami lekcyjnymi. Gospodyni zaproponowała herbatę, w tym czasie Antoni Słomiński - jak się przedstawił - kręcił się w korytarzu pod pretekstem odwieszenia kurtki. Kobieta miała zaoferować swoją pomoc, wtedy zaatakował ją nożem. Pokrzywdzona zmarła na miejscu. Jej śmierć Kajetan P. przyrównał później do zabicia kury, którego kiedyś dokonał. Po zabójstwie przeciągnął ciało ofiary do jej sypialni, gdzie oddzielił głowę od tułowia. Ciało rozczłonkował, by ułatwić transport zwłok. - Początkowo planował pociąć ciało w wannie, ale, jak później wyjaśnił, ofiara dysponowała kabiną prysznicową, której odpływ był zatkany. To go zaskoczyło, improwizował - mówi nam jeden z prokuratorów znających akta sprawy. Prokuratorzy ustalili, że chciał zjeść nerkę lub wątrobę kobiety. Zamierzał to zrobić we własnym mieszkaniu. Zaniepokoił taksówkarza O godz. 12.40 wezwał pod blok ofiary taksówkę. Kierowcy, którego zaniepokoił ciężar pakunków i brunatne mokre plamy na torbach, powiedział, że w środku jest dzik. Kierowca zapamiętał również, że Słomiński - tak znów przedstawił się Kajetan P. - miał na dłoniach rękawiczki ochronne. Z Woli sprawca dojechał taksówką na Bielany, gdzie kazał zatrzymać pojazd. Wyjął torby ze zwłokami i stanął na skrzyżowaniu ulic Nałkowskiej i Makuszyńskiego. Stał w biały dzień ze zwłokami w bagażu co najmniej kilkadziesiąt minut - wynika to z ustaleń śledztwa, a także z dokumentacji korporacji taksówkarskiej i nagrań rozmów z dyspozytorem. W końcu zamówił kolejną taksówkę i pojechał na ul. Potocką, gdzie mieszkał. Popełnił błąd - przedstawił się prawdziwym nazwiskiem. Dalej, jak stwierdził Kajetan P. w trakcie śledztwa, "wszystko się posypało". Wiedział, że wzbudził podejrzenia taksówkarza. Gdy wnosił do mieszkania torby, kapiącą z nich brunatną ciecz spostrzegła jedna z sąsiadek. Kajetan P. oblał zamknięte w torbie ciało Katarzyny J. podpałką do grilla, zaprószył ogień i zamknął mieszkanie. Metrem pojechał do banku w centrum stolicy, gdzie dostał 25 tys. zł kredytu. Pieniądze miały mu pomóc "zniknąć". Wybrał pociąg Na stacji Warszawa Centralna P. wsiadł w pociąg w kierunku Poznania, gdzie dotarł ok. godz. 18.30. W centrum handlowym przy dworcu zrobił zakupy. Kupił damską kurtkę zimową, okulary korekcyjne, tablet i jedzenie: mleko, banany, gruszkę, nutellę, kiełbasę z piersi kurczaka, bułki i gumy do żucia. - Został zarejestrowany przez kamery monitoringu, ale pracownicy sklepów też go zapamiętali. Jedna z kobiet, która go obsługiwała, skojarzyła jego osobę, bo wdał się w kłótnię z powodu źle wydanej reszty. Chodziło o jeden grosz - mówi jeden z prokuratorów. Z Poznania pojechał pociągiem do Frankfurtu nad Odrą, dalej do Berlina, następnie do Monachium, Neapolu, a stamtąd promem na Sycylię i kolejnym promem na Maltę. W drodze przez Europę w hotelach i środkach transportu posługiwał się własnym dowodem osobistym. Dopiero w hostelu na Malcie sędziwej właścicielce przedstawił się jako Charlie, turysta z Niemiec. Poszukiwany numer 1 6 lutego za Kajetanem P. prokurator Kołodziej wydała list gończy. Dwa dni później bibliotekarz był już poszukiwany Europejskim Nakazem Aresztowania i czerwoną notą Interpolu, zarezerwowaną dla najbardziej niebezpiecznych przestępców. Dzięki szybkiej reakcji polskich prokuratorów, którzy skierowali wnioski o międzynarodową pomoc prawną do Republiki Włoskiej, udało się ustalić, że tablet, który P. zakupił w Poznaniu, logował się m.in. we Florencji. Właśnie to urządzenie oraz informacje o przeglądanych przez poszukiwanego stronach internetowych naprowadziły śledczych na jego trop i pozwoliły dokładnie śledzić jego dalsze ruchy po Europie. Dzięki temu dystans między uciekinierem, a pościgiem malał. Ustalono, że w czasie ucieczki sprawca szukał w mediach - które informowały o makabrycznej zbrodni - wiadomości. Poszukiwania Kajetana P. zlecono funkcjonariuszom z zespołu poszukiwań celowych Komendy Wojewódzkiej Policji w Poznaniu, gdzie P. był zameldowany. Gdy informacje o wyjeździe P. za granicę się potwierdziły, poznańscy "łowcy głów" i "łowcy cieni" z CBŚP ruszyli w ślad za poszukiwanym. Zatrzymanie na Malcie 17 lutego polscy i maltańscy funkcjonariusze zatrzymali Kajetana P. na Malcie, w La Valetcie. Śledczy informowali później, że P. chciał się dostać stamtąd do Tunezji bez paszportu. Zagubienie poprzedniego dokumentu zgłosił lokalnej policji, negocjował wjazd do kraju w tunezyjskim konsulacie. Ujęto go w centrum miasta, gdy wysiadał z autobusu. Nie stawiał oporu, był spokojny. Tak samo zachowywał się 26 lutego w trakcie konwoju do Polski. Z zeznań funkcjonariuszy wynika, że dopiero gdy samolot był już nad Warszawą, podejrzany wpadł w szał i zaatakował łokciem siedzącego obok niego funkcjonariusza. Nie reagował na próby uspokojenia. Został obezwładniony oraz potraktowany jak osoba stwarzająca zagrożenie dla siebie i innych. "Głos mówił, że muszę zabić" 27 lutego 2016 r. o godz. 10.33 w Prokuraturze Okręgowej w Warszawie rozpoczęło się przesłuchanie zabójcy. Kajetan P. zrezygnował z pomocy obrońcy, którego wybrali mu rodzice. W przesłuchaniu brało udział dwóch prokuratorów: Magdalena Kołodziej i współreferent postępowania Jakub Romelczyk (dziś Prokurator Regionalny w Warszawie). Nad bezpieczeństwem funkcjonariuszy czuwali policjanci. Całość była nagrywana. - Mówił bardzo powoli i starannie, jakby chciał, żeby każde jego słowo dobrze wybrzmiało. Bardzo mu zależało, żeby opowiedzieć o swojej motywacji. Prosił, żeby nie pytać, jak zabił, ale dlaczego - powiedziała osoba, która widziała film nagrany podczas przesłuchania. Kajetan P. wyjaśnił, że odkąd pamięta "miał problemy w życiu społecznym" oraz "silną potrzebę wyżycia się" i jednocześnie "samokontroli". - To dwa zupełnie przeciwstawne bieguny. Chciałem pozbyć się ludzkich słabości. Czułem, że one mnie upokarzały. Chodzi o takie proste rzeczy, jak sentymentalizm wobec kobiet - przekonywał. Wyjaśniał, że miał wobec siebie wysokie wymagania, lubił się "skatować w sporcie", bo to go "oczyszczało". Głodził się, spał w lesie albo na podłodze, nieustannie ćwiczył, mył się w lodowatej wodzie, wyrzekł relacji z rodziną. - Wszystko to by utrzymać głowę w ryzach - mówił. Narastała w nim agresja, która znikała, gdy wyjeżdżał z kraju na "tułaczki". - Rozważałem przed zabójstwem, by stąd odejść. Wsiąść w samolot. Ale drugi głos mówił, że muszę zabić, że nie mogę stchórzyć, że może zaszyję się w jakimś zakątku świata i będzie mi dobrze, ale nie do końca będę miał świadomość, że tego nie zrobiłem - mówił. Początkowo chciał zabić swojego współlokatora, bo "zabić w swoim mieszkaniu to wygodna opcja", ale za równie "wygodną" uznał "zabić kogoś w jego mieszkaniu". - Trudno o zbrodnię doskonałą, (...) chciałem zminimalizować możliwość popełnienia błędu - stwierdził. Kajetan P. wyjaśnił, że zadał jeden precyzyjny cios ofierze, bo nie chciał, żeby cierpiała, "chociaż człowiek zasługuje, by być potraktowany jak świnia, którą zażyna się na obiad". Twierdził, że zbrodnia nie miała podtekstu seksualnego, ale chciał się "tym ubrudzić", dlatego wybrał nóż, a nie np. broń palną. Okrzyknięty przed media Hannibalem z Żoliborza - na wzór filmowego Hannibala Lectera, który rozkoszował się popełnianymi zbrodniami - Kajetan P. przyznał, że filmowy bohater był dla niego inspiracją, ale się na nim nie wzorował. Pytany, czy żałuje popełnionej zbrodni, odpowiedział: "A jak pani prokurator myśli? Nie, nie żałuję". Potwierdził też, że gdyby po zabójstwie nie został złapany i dalej mieszkał w Warszawie, musiałby zabić ponownie. Ośmiotygodniowa obserwacja Prokuratorzy zlecili kilkanaście opinii biegłym z różnych dziedzin. Najtrudniejszą, a zarazem kluczową kwestią była poczytalność sprawcy, bo to od jej stopnia zależy, czy podejrzanego można postawić przed sądem. Jego obserwacja trwała osiem tygodni. Pierwszy zespół biegłych złożony z psychiatrów i psychologa stwierdził, że P. cierpi na schizofrenię i w chwili popełniania czynu był niepoczytalny. Śledczy mieli jednak wątpliwości, czy osoba chora psychicznie byłaby w stanie tak precyzyjnie zaplanować zbrodnię, dokonać jej, a następnie kilkanaście dni realizować plan ucieczki po Europie. Powołano kolejnych ekspertów. Kajetan P. rozmawiał z lekarzami, wypełniał testy. Wnioski z tej opinii były sprzeczne z poprzednią. Uznano, że P. miał w stopniu znacznym ograniczoną poczytalność ze względu na zaburzenia osobowości, ale nie jest chory psychicznie, więc może odpowiadać przed sądem. Znów zaatakował Jeszcze w trakcie śledztwa Hannibal z Żoliborza znów zaatakował. 23 maja 2016 r. na oddziale psychiatrii sądowej warszawskiego aresztu, podczas porannego obchodu, zaatakował panią psycholog - chwycił ją za szyję i zaczął dusić. Sąd Rejonowy dla Warszawy-Mokotowa powołał zespół biegłych, który po kilkutygodniowej obserwacji w szczecińskim areszcie orzekł, że oskarżony może w pełni odpowiadać za popełnione przestępstwo i brać udział w rozprawach. Nie stwierdzono u niego żadnej choroby psychicznej - za ten atak stanie kolejny raz przed sądem. Do dziś terminu jeszcze nie wyznaczono. Zaskakująco długi proces Jesienią 2017 r. prokurator Kołodziej skierowała do sądu akt oskarżenia w głównej sprawie. Zarzuciła Kajetanowi P. dokonanie zabójstwa lektorki i ataku na policjanta. Materiały zostały zwrócone, bo Sąd Okręgowy w Warszawie - widząc rozbieżności w opiniach biegłych - zażądał od oskarżyciela przeprowadzenia ich konfrontacji. Każdy z lekarzy podtrzymał swoje pierwotne stanowisko. 9 lutego 2018 r. sprawa znów trafiła do sądu. - Byliśmy przekonani, że to będzie szybki proces. Sprawa zabójstwa, w którym sprawca przyznał się do winy i złożył wyjaśnienia korespondujące ze zgromadzonym materiałem dowodowym wydaje się banałem. A jednak proces trwał ponad dwa i pół roku. Obrona P. walczyła o uznanie go za niepoczytalnego, zgodnie z pierwszą opinią. My broniliśmy materiału, który wskazywał na możliwość przypisania P. winy i wymierzenie mu kary. Wiele osób zastanawia się, dlaczego tak nam zależało na postawieniu go przed sądem. Gdybyśmy złożyli wniosek o umorzenie sprawy i umieszczenie P. w zakładzie psychiatrycznym, a on w rzeczywistości okazałby się nie być osobą chorą psychicznie, mógłby ten zakład szybko opuścić. A wtedy pewnie zabijałby dalej i nie popełniłby już tylu błędów, jak za pierwszym razem - mówi śledczy z warszawskiej prokuratury. Główny proces - o zabójstwo lektorki - ruszył w maju 2018 r. Utajniono go na wniosek rodziny ofiary. Rozprawy odbywały się w sali dla najgroźniejszych przestępców sądzonych w stolicy. W trakcie procesu sąd zasięgnął m.in. dodatkowej opinii zespołu biegłych psychiatrów i psychologa. Wyrok 26 stycznia 2021 r. sędzia Danuta Kachnowicz ogłosiła wyrok zgodny z oczekiwaniami oskarżyciela publicznego i pełnomocnika rodziny pokrzywdzonej. Hannibal z Żoliborza został uznany winnym zabójstwa Katarzyny J. oraz winnym ataku na policjanta. Sąd orzekł karę łączną dożywotniego pozbawienia wolności. Kajetan P. ma odbywać karę w systemie terapeutycznym. Sąd zobowiązał go także do zapłaty po 75 tys. zł "za doznaną krzywdę" matce i ojcu zamordowanej przez niego kobiety. Oskarżony nie chciał być doprowadzony z aresztu na ogłoszenie wyroku. Prokuratura oceniła wyrok jako słuszny. - Udało się przekonać sąd, że oskarżony nie jest osobą chorą psychicznie, ponosi winę i może odpowiadać karnie za to, co zrobił. Sąd uznał, że stopień szkodliwości społecznej czynu i drastyczne okoliczności zdarzenia, a także potrzeba izolacji oskarżonego zdecydowały o tym, aby orzec karę dożywotniego pozbawienia wolności - powiedział prok. Przemysław Nowak, który w końcowym etapie postępowania sądowego zastąpił prokurator Magdalenę Kołodziej. Obecnie Kajetan P. przebywa w Zakładzie Karnym nr 2 w Łodzi na oddziale psychiatrii sądowej. Uznany za więźnia niebezpiecznego mieszka w jednoosobowej, monitorowanej celi. Wyposażenie jest na stałe przytwierdzone do posadzki, a posiłki je plastikowymi sztućcami. Hannibal z Żoliborza nie bierze leków, nie korzysta też z pomocy terapeuty. Funkcjonariusze SW uważają, że zachowuje się w specyficzny sposób, który - ich zdaniem - ma na celu wywołanie wrażenia choroby psychicznej. Jest wulgarny, agresywny i wrogo nastawiony wobec wychowawców, krzyczy, ubliża funkcjonariuszom, wydaje rozkazy. Często jest karany dyscyplinarnie. Z analizy monitoringu wynika, że, gdy jest sam w celi, czyta, ćwiczy albo robi notatki, jest osobą bardzo spokojną i cichą.