Liczący kilkadziesiąt stron dokument składa się głównie z ogólników. To raczej zbiór deklaracji i ram postępowania niż szczegółowe wytyczne dotyczące ścigania piratów i fałszerzy. Uwagę zwraca jednak artykuł dotyczący ścigania piractwa w sieci. W sekcji 5 - zatytułowanej "dochodzenie i egzekwowanie praw własności intelektualnej w środowisku cyfrowym" - zapisano, że władze mogą nakazać dostawcy internetu niezwłoczne ujawnienie informacji na temat abonenta, co do którego istnieje podejrzenie, że naruszył prawa autorskie i pokrewne. Warte podkreślenia jest sformułowanie - "istnieje podejrzenie". ACTA nie zakłada nawet, że takie podejrzenie musi być uzasadnione. To może być nie tylko furtka, ale wręcz brama pozwalająca różnego rodzaju władzom na kontrolę wszystkich treści przesyłanych przez użytkowników internetu. Tym bardziej, że ACTA doprecyzowanie tego zapisu pozostawia władzom lokalnym. Co prawda zapisy ACTA mówią też, że należy zachować podstawowe zasady takie jak wolność słowa, czy prawo do prywatności, ale są to sformułowania bardzo ogólne, w żaden sposób niezdefiniowane. W sekcji dotyczącej piractwa w sieci zapisano też, że strony umowy powinny zapewnić odpowiednie środki zaradcze przeciwko obchodzeniu skutecznych środków technicznych stosowanych przez autorów i wykonawców do ochrony praw autorskich. ACTA delegalizuje rozpowszechnianie, czy sprzedaż urządzeń i programów komputerowych, które pozwalają na łamanie kodów i zabezpieczeń z oryginalnych produktów (z muzyką, grami, czy filmami). W dokumencie znalazł się też zapis, który w praktyce może uniemożliwić rozpowszechnianie programów, czy urządzeń łamiących kody pod przykrywką (czyli udawania, że "formalnie" są przeznaczone do innego celu). Twórcy ACTA zapisali też wyraźnie, że za nielegalne uznają usuwanie z utworów objętych prawem autorskim informacji o tych prawach - na przykład słynnego sformułowania "Wszelkie prawa zastrzeżone". I jeszcze jeden ważny zapis - zakaz rozpowszechniania, przywozu w celu rozpowszechniania lub publicznego udostępniania utworów, z których usunięto lub zmieniono informacje o zarządzaniu prawami. Oprócz przepisów dotyczących piractwa w internecie, ACTA zawiera też zbiór zapisów, mających zapobiegać piractwu w realnym świecie. Dotyczą one wytwarzania, przewozu i rozpowszechniania podrabianych towarów, czy towarów ze skradzionym logo. Dokument zakłada, że podróbki przechwycone przez służby państwowe mogą być niszczone bez rekompensaty, podobnie jak narzędzia i materiały służące do ich wytworzenia. W dokumencie znalazły się też zapisy o kontroli małych przesyłek wysyłanych w celach handlowych. Co ważne dla podróżnych i konsumentów - ACTA pozwala na wyłączenie z konsekwencji małych ilości towarów o charakterze niehandlowym, znajdujących się w bagażu osobistym podróżnego. Czyli - osoba, która niekoniecznie świadomie kupiła nieoryginalny podkoszulek czy okulary słoneczne, może być zwolniona z kary. Dlaczego dotychczas rząd tak parł i dążył do podpisania ACTA? Ministerstwo Kultury twierdzi, że wprowadzenie ACTA w Polsce nie wymusi zmiany przepisów. Te, które obowiązują dziś, spełniają wymogi umowy... Groźne jednak może być to, że przyjęcie ACTA da władzom w przyszłości możliwość kontrolowania treści przesyłanych przez internet. Wygląda na to, że po raz kolejny nasz rząd padł ofiarą własnej potrzeby należenia do jakiegoś "ekskluzywnego międzynarodowego klubu". Jak czytamy w uzasadnieniu do polskiej wersji ustawy "związanie się przez Rzeczpospolitą Polską Umową ACTA będzie miało pozytywne skutki polityczne. RP będzie postrzegana jako państwo, które przyjmuje najwyższe standardy ochrony własności intelektualnej, zarówno w gronie państw członkowskich UE, jak też w środowisku międzynarodowym, przez państwa najwyżej rozwinięte (Stany Zjednoczone Ameryki, Japonia, Kanada, Konfederacja Szwajcarska, Australia, Nowa Zelandia)". Do 1 listopada 2011 roku Umowa ACTA została podpisana przez osiem państw: Australię, Japonię, Kanadę, Koreę Południową, Maroko, Nową Zelandię, Singapur i USA.