Co ważne, w tym samym dniu zapewniała również, że to koniec z wielką polityką, że teraz czeka ją prawdziwa emerytura, a jej kandydatura do Trybunału Konstytucyjnego jest wykluczona. To było jednak w połowie października. Dzisiaj Pawłowicz już tak nie powie. Razem z posłem PiS Stanisławem Piotrowiczem, który stał się jedną z najbardziej znanych "twarzy" zmian w wymiarze sprawiedliwości są kandydatami Prawa i Sprawiedliwości do TK. Pawłowicz sama wycofała się z polityki, przynajmniej tak zapewniała, Piotrowicza - nie chcieli wyborcy. Obydwoje mają jednak cechę wspólną, oprócz tego, że znowu mogą pracować ramię w ramię - jak bodaj nikt inny w ostatniej kadencji wzbudzali skrajne emocje przeciwników politycznych. Zachowaniem, betonową obroną linii partyjnej, ale przede wszystkim ostrymi wypowiedziami. Bardzo ostrymi. W zasadzie nikt tak nie balansował na linii - często ją grubo przekraczając - jak Krystyna Pawłowicz. A może w ogóle to tylko zasłona dymna i plany od dawna były jasne? Posłanka PiS, pytana w tamtym czasie, czy będzie przychodziła do Sejmu i korzystała z prawa przysługującego byłym posłom, uśmiechała się tylko tajemniczo: "Zobaczymy, jak się sytuacja rozwinie". To jedna z tych (niewielu) wypowiedzi, w których nikogo nie atakowała. Zwykle przyzwyczaiła jednak do czegoś innego. "Teraz ja mówię!" Bardzo ofensywny stosunek miała do wielu posłów z innych obozów politycznych, ale niewątpliwie Kamilę Gasiuk-Pihowicz (wtedy jeszcze w Nowoczesnej) upodobała sobie szczególnie. To do niej zwracała się jak do "myszki agresorki", to jej nakazywała, że ma siedzieć cicho, bo: "Teraz ja mówię!". Gdy na posiedzeniu sejmowej Komisji Sprawiedliwości, która opiniowała kandydaturę Zbigniewa Jędrzejewskiego na sędziego TK, miała inne zdanie, ostro strofowała: "Nie ma pani prawa wylewać swoich lewackich frustracji na kandydata". A podczas obrad komisji nad zmianami w ustawie o Sądzie Najwyższym już zupełnie nie gryzła się w język. "Mam apel do tej części sali lewej, żeby opanowała chamstwo lewackie swojej przedstawicielki, która bez obrażania kogokolwiek nie potrafi po prostu mordy swojej otworzyć! - tak reagowała na słowa Gasiuk-Pihowicz. Celem ataku był też nieraz Adam Bodnar. Krótko przed zakończeniem kadencji nie przebierała w słowach w stosunku do Rzecznika Praw Obywatelskich. - Jest pan wyjątkowym szkodnikiem - mówiła twierdząc, że zagłosuje przeciwko przyjęciu przez komisję informacji "o działalności antypolskiego rzecznika". "Wykorzystuje pan do ataków na Polskę, na interesy państwa polskiego nie tylko wewnątrz, również za granicą, jeździ pan po świecie, oskarża Polskę i Polaków o udział w holokauście, oskarża pan Polaków bardzo gorliwie i w mediach, zwłaszcza niemieckich, kompletnie bez wyczucia politycznego" - mówiła Pawłowicz. Nie dała o sobie zapomnieć również w dyskusji o prezydenckim projekcie ustawy o Sądzie Najwyższym. "Z powodu umowy politycznej będę głosowała tak jak mój klub, natomiast (...) uważam, że zapis jest wprost jaskrawie sprzeczny z Konstytucją". Zresztą tamta debata zakończyła się również słowną awanturą. Gdy poseł PO Michał Szczerba chciał zadać pytanie na temat tego, co zmieni się w rocie ślubowania sędziów SN i zaczął: "Pewnie jesteście ciekawi", usłyszał natychmiast: "Nie! Faszyści, Targowica. Niech siedzą cicho!" Ostro? Bywało ostrzej. Jeszcze w poprzedniej kadencji tak zwracała się do Anny Grodzkiej, pierwszej transseksualistki w polskim Sejmie, wówczas posłanki Ruchu Palikota: "Idź pan do sądu. Jak ja widzę faceta obok siebie, to jak mogę się zwracać ‘proszę pani’". By zaraz dodawać: "W jednej audycji w radiu byliśmy razem i on udowadniał, że jest kobietą. No jaka pani, no twarz boksera". "Ja nikogo nie obrażam. Nie mówię o ludziach, że są kanaliami" Lubiła się porównywać. "Ja nikogo nie obrażam, a Niesiołowski tak. Nie mówię o ludziach, że są kanaliami, a Niesiołowski owszem. Nie używam jak on wulgaryzmów ani słów uwłaczających innym ludziom. Gdy mówię, że związek homoseksualny jest jałowy, a pomysł ustawy o związkach partnerskich niezgodny z konstytucją, to nikogo nie obrażam. Wiem, że to ich boli, ale prawda czasami boli" - mówiła na łamach "Rzeczpospolitej". Na celowniku byli też inni, niekoniecznie przeciwnicy polityczni. W listopadzie 2018 roku dostało się nawet amerykańskiej ambasador, która mogła przeczytać w mediach bezpośredni apel od posłanki: "Pani Georgette Mosbacher, jako poseł na Sejm RP żądam od Pani szacunku dla Narodu i Państwa Polskiego i jego demokratycznie wybranych władz. Proszę szanować nasze zwyczaje i polskie prawo, które wiąże wszystkich, także antypolską, antydemokratyczną stację TVN". To reakcja na ujawnioną w mediach informację o liście, który Mosbacher wysłała do premiera Mateusza Morawieckiego. Miała w nim pisać, co ministrowie rządu mogą mówić w sprawie stacji TVN należącej do amerykańskiej firmy Discovery Communications. Pawłowicz nie ma i nigdy też nie miała dobrego zdania na temat Unii Europejskiej. W wersji bardzo delikatnej twierdziła, że jest jej "z gruntu przeciwna", ale zaraz dodawała dużo ostrzej. "Czekam i modlę się, żeby to się po prostu samo rozwaliło". A w mediach społecznościowych zwalniała hamulce już całkowicie. "Nastały w Europie czasy: bezczelnych zdrajców, "niemieckich szmat", V kolumn, totalistów, skorumpowanych alkoholików, lewaków i faszystowskich bojówek, zbłąkanych kosmopolitów bez ojczyzn, matek i ojców, wyznawców "kulturowej płci", erotomanów, seksualnych patologii i politycznej poprawności, zabójców dzieci i rodziców, zniewieściałych facetów w rurkach i różowych baletkach, adoptujących pszczoły, drzewa i małpy, politycznych szantażystów i islamu, wielbicieli kóz, satanistów, bogobójców i ćpunów, genderowego terroru, politycznych bejsbolistów, kłamców, polityków bez właściwości i zdolności honorowej... (...) Katolicka Polska trwa, broni się (...)" - pisała na Facebooku. Lubiła też się porównywać. "Ja nikogo nie obrażam, a Niesiołowski tak. Nie mówię o ludziach, że są kanaliami, a Niesiołowski owszem. Nie używam jak on wulgaryzmów ani słów uwłaczających innym ludziom. Gdy mówię, że związek homoseksualny jest jałowy, a pomysł ustawy o związkach partnerskich niezgodny z konstytucją, to nikogo nie obrażam. Wiem, że to ich boli, ale prawda czasami boli". Dzisiaj niełatwo to sobie wyobrazić, ale nie każdy pamięta, że Pawłowicz przez 36 lat siedziała w jednym pokoju z Hanną Gronkiewicz-Waltz, byłą prezydent Warszawy i byłą wiceprzewodniczącą Platformy Obywatelskiej. Choć zaskakujące może być nie tylko to. W 2013 roku, jeszcze przed najbardziej kontrowersyjnymi wypowiedziami, przypominała lata młodości: "Całe życie miałam fajne hobby, uprawiałam sport, byłam w pierwszej setce sprinterek Polski, miałam na olimpiadę do Monachium jechać. Zdobyłam mistrzostwo Mazowsza w rzucie oszczepem. Miałam też zdawać na akademię sztuk pięknych, bo ładnie rysowałam. Zawsze się bardzo dobrze uczyłam i ciągle miałam coś do roboty". "Moja przeszłość jest piękna" Stanisław Piotrowicz nie miał aż tak ostrego języka jak Krystyna Pawłowicz, ale na zakończenie przygody z Sejmem, gdy wyborcy pokazali mu żółtą kartkę i nie wybrali na nową kadencję, sam wystawił sobie laurkę: "Moja przeszłość jest piękna" - mówił, zapytany, czy czasy, w których był prokuratorem PRL mogły wpłynąć na taką decyzję podczas głosowania. Zresztą, sprawa przeszłości podkarpackiego polityka PiS wiele razy wzbudzała kontrowersje. Choćby wtedy, gdy tłumaczył umorzenie śledztwa w sprawie molestowania małoletnich przez proboszcza parafii w Tylawie: "Nikogo to w tym środowisku nie raziło, że ksiądz bierze dzieci na kolana, przytula je, dotyka i sam ksiądz potwierdza te fakty. Zaprzecza jednak, by miały one podtekst seksualny" - mówił Piotrowicz. I tak tłumaczył swoją dawną karierę: "Żeby niektórzy mogli działać w opozycji, uniknąć odpowiedzialności karnej, potrzebni byli tacy ludzie jak ja". Teraz, jak się okazuje, też jest potrzebny, choć znowu w zupełnie innej roli. Tak jak Krystyna Pawłowicz. Remigiusz Półtorak