"Ktoś krzyknął: "Idzie Kryśka", "Idzie Pawłowicz" i grupa ludzi rzuciła się w moim kierunku. Zaczęli przystawiać mi komórki do twarzy, robić zdjęcia, wrzeszczeć. Wiele osób miało głośne piszczałki, tzw. wuwuzele, które przystawiali bardzo blisko mojej głowy, trąbiąc wprost do uszu. Później przez kilka dni mocno bolała mnie głowa, miałam problem ze słuchem"- wspomina. Krystyna Pawłowicz stwierdza, że była poszturchiwana, popychana i szarpana. "Starałam się zachować spokój, by nie prowokować tłumu" - dodała. Przyznaje również, że zeznawała w tej sprawie w prokuraturze, choć nie zdecydowała się na złożenie zawiadomienia. "Wiem, że nie ma szansy na zidentyfikowanie ludzi odpowiedzialnych za ten atak. Chcę jedynie ścigania Stefana Niesiołowskiego, który dwie godziny wcześniej mówił przed Sejmem, że "Macierewicz,, Kamiński i Pawłowicz z okien będą wyskakiwać", nazywając nas "nieukaranymi przestępcami". "Z perspektywy czasu widzę, że te prowokacje były świadome. To nie było tak, że Michał Szczerba powiedział: "kochany panie marszałku" i marszałek nie wytrzymał. Wcześniej było kilka, może osiem, może dziewięć podobnych zaczepek" - mówi posłanka PiS, odpowiadając na pytanie, czy wydarzenia z 16 grudnia były zaplanowaną prowokacją. "[...] Świadomie sięgnęli po prowokowanie. Chodziło, by agresją wymusić naszą reakcję, a później to nagłaśniać. Posłanka Gajewska stanęła w przejściu i celowo blokowała mi, cały czas nagrywając, powrót na moje miejsce. Mówię: "Przepraszam", ale ona stoi dalej. Więc próbuję delikatnie ręką skłonić ją, żeby się trochę przesunęła i zrobiła przejście. Wtedy ona wykonuje teatralne gesty rękami i krzyczy: "Pawłowicz mnie bije!", "Dlaczego mnie pani bije?!". Patrzę osłupiona, odsuwam się. Miałam wrażenie, że ci ludzie przeszli jakieś szkolenia. To wszystko było robione bardzo cynicznie - wyjaśnia. Cały wywiad Jacka i Michała Karnowskich z prof. Krystyną Pawłowicz w tygodniku "wSieci".