Nie lekceważąc sporu etycznego o in vitro, chcę zwrócić uwagę na inny aspekt pomysłu posłanek Platformy. Jest nim równoważenie związków nieformalnych - z małżeństwem. Tak oto do hałaśliwych aktywistów gejowskich, walczących o przywileje, jakie dedykowane są małżeństwu i rodzinie, dołączają posłowie. Jest to kolejny krok deprecjonujący instytucje małżeństwa jako dobrowolnego i trwałego związek kobiety i mężczyzny. Dzieje się to w momencie gdy pobity został kolejny smutny rekord ilości zgłoszonych pozwów rozwodowych. GUS nie publikuje jeszcze statystyk za cały 2008 rok, ale jeżeli utrzymywała się tendencja widoczna w pierwszym półroczu (48 tysięcy zgłoszonych pozwów) to w ostatnich dwunastu miesiącach rozpadło się blisko 100 000 małżeństw. Z danych GUS wynika że ponad 2/3 rozwiedzionych to małżeństwa z dziećmi, a skoro jedno małżeństwo to średnio 1,6 dziecka, wniosek z tego: tylko w ubiegłym roku około 100 tysięcy dzieci utraciło pełną rodzinę. O sto tysięcy powiększyła się armia dzieciaków doświadczających najbardziej traumatycznego przeżycia. Według psychologów, rozwód może być porównany tylko z doświadczeniem śmierci któregoś z rodziców. A wiele danych wskazuje, że psychiczne konsekwencje wywołane odejściem mamy lub taty, są groźniejsze niż śmierć jednego z rodziców. Amerykańskie badania wśród nastolatków z rozbitych rodzin wskazują na częstsze niż u rówieśników z pełnej rodziny depresje, popadanie w konflikt z prawem, agresję, uzależnienia od narkotyków, zakłócenia identyfikacji seksualnej i inne patologie. Kilkakrotnie większy jest także odsetek samobójstw. To tylko niektóre z możliwych zaobserwowanych szkód jakie przynosi rozpad rodziny. Trudny do opowiedzenia dramat rozgrywa się wewnątrz. Jak bowiem zbadać brak miłości, poczucie odrzucenia? Na jakiej skali zmierzyć utratę zaufania do najbliższych i niezdolność do nawiązywania trwałych relacji z innymi? Ile z patologii współczesnego społeczeństwa ma swoje źródła w zranieniach jakie stały się udziałem dzieci na skutek rozwodu rodziców? Rozwód jawi się tu jako skutek i przyczyna, bo konsekwencje przychodzą często dopiero w następnych pokoleniach. Te problemy choć rozpoznawane przez socjologów i psychologów, czekają ciągle u nas na rzetelną analizę. Jednak problem z opisem i rozpoznaniem polega na tym, że podmiot badający jest jednocześnie przedmiotem badania. Na ile wiarygodne mogą być uczone analizy o przemianach obyczajowych, jeśli autorami są ludzie którzy mają za sobą już kilka nieudanych związków? Ile warta jest naukowa praca na temat małżeństwa i rodziny w zmieniającym się społeczeństwie młodego doktoranta, o którym wiemy że jest aktywistą gejowskim? Czy można szukać w kryzysie małżeńskim pomocy u psychologa, który sam rozbił małżeństwo i osierocili łącznie czwórkę dzieci? Który z modnych i zapraszanych do mediów terapeutów mający status "autorytetu" może się pochwalić długoletnim udanym małżeństwem z jedną i tą samą żoną? Na półkach księgarskich roi się od poradników psychologicznych uznanych polskich autorów, którzy sami są już w kolejnych związkach. W podręcznikach na temat mediów czytamy że rolą dziennikarzy i publicystów jest "rozpoznawanie społecznych zagrożeń, budzenie aktywności dla przeciwdziałania tym zagrożeniom, a także przekazywanie społecznego dziedzictwa". Ale właśnie w środowisku ludzi mediów widać olbrzymią nadreprezentację rozwodników i ludzi pozostających w kolejnych "luźnych" związkach. Z tej strony raczej trudno spodziewać się "rozpoznania społecznego zagrożenia" jakim jest rozpad rodziny lub "budzenia aktywności na rzecz przeciwdziałania". Jednego możemy być pewni - przedstawiciele mediów na pewno skutecznie dbają o "przekazywanie społecznego dziedzictwa", ale właśnie takiego modelu jaki sami wybrali. W programach i artykułach, szerzy się apologia swoiście pojmowanego "nowoczesnego modelu" związków, gdzie nie ma już miejsca na takie wartości jak wierność, nierozerwalność, uczciwość małżeńska. Jeszcze gorzej jest chyba w rozrywce i telenowelach. Rzeczywistość przedstawiana na ekranie telewizora, udając, że opowiada tzw. normalne życie, tak naprawdę jest zapisem doświadczeń wąskiego środowiska twórców. Wszelkie patologie, problemy i komplikacje które stały się udziałem rodzin autorów, scenarzystów, aktorów czy reżyserów, przenoszone są na losy bohaterów popularnych seriali, tworząc przekłamany obraz świata. Są oni tak niereprezentatywni dla społeczeństwa w którym żyją (i tak po cichu nim gardzą), że można to porównać do sytuacji, w której nagle mała grupka Szwedów produkowałaby całą ofertę medialną dla Greków. Tworzy się w ten sposób fałszywa norma, a oswojone w mediach patologie stopniowo przestają być już przekroczeniem, stając się społecznie akceptowalnym modelem życia. Niestety koszty tej zabawy ponosić będziemy wszyscy w tym i w następnych pokoleniach.