Pasażerowie samolotu, który awaryjnie lądował w Pradze, wrócili do Warszawy
Pasażerowie samolotu Enter Air, który wczoraj wieczorem lądował awaryjnie w Pradze, wrócili do Warszawy. Powodem awaryjnego lądowania było podejrzenie, że na pokładzie znajduje się bomba. Sprawcą alarmu okazał się Polak, który jak relacjonowali pasażerowi "zachowywał się dziwnie".
Linie Enter Air wysłały po pasażerów inny samolot, który, po zabraniu podróżnych rano wylądował na warszawskim Okęciu.
Boeing 737, na którego pokładzie było stu sześćdziesięciu pasażerów, głównie z Polski, wylądował na lotnisku imienia Vaclava Havla w stolicy Czech przed godziną 21. Niemal od razu na miejscu pojawiły się służby porządkowe i pirotechniczne, które sprawdziły maszynę. Obecny na miejscu czeski minister spraw wewnętrznych potwierdził zatrzymanie grożącego bombą pasażera. Milan Chovanec wykluczył jednocześnie atak terrorystyczny stwierdzając, że zatrzymany obywatel Polski jest najprawdopodobniej obłąkany.
Pasażerowie przerwanego lotu późnym wieczorem przeszli na czeskim lotnisku odprawę paszportową. Noc spędzili w hotelach. Wylecieli do kraju około godziny 7 rano i krótko po ósmej wylądowali w Warszawie, gdzie czekali na nich dziennikarze.
"Jeden z pasażerów pomógł obezwładnić mężczyznę, to podobno był ochroniarz" - relacjonował na lotnisku jeden z turystów. Aby nie wzbudzać paniki, kapitan podał informację, że w samolocie jest usterka, dlatego konieczne będzie awaryjne lądowanie - przekazali turyści.
"Zorientowaliśmy się, że coś jest nie tak, że jest pan, który - pomimo uwag stewardess - po prostu chodzi, wstaje. Żona mu zwracała uwagę, jednak nie słuchał. Był bardzo impulsywny. Nie był groźny, ale był zaczepny" - powiedziała TVN24 jedna z turystek.
"Usiedliśmy wszyscy w pasach, żeby nikt nie chodził. Bardzo szybko wylądowaliśmy w Pradze" - relacjonował jeden z nich. Jak mówił, tuż po tym wkroczyli antyterroryści i wyprowadzili mężczyznę, który informował, że na pokładzie jest bomba.
Z relacji pasażerów wynika, że zostali dokładnie przeszukani. Z samolotu wyprowadzano ich dwójkami.
Po wylądowaniu w Warszawie pasażerowie w rozmowie z dziennikarzami skrążyli się, że na lotnisko w Pradze nie przyjechał do nich nikt ze strony przewoźnika, cały czas przesuwano godzinę odlotu, a informacje, które otrzymywali, były nieczytelne. "W końcu pojawiła się jakaś osoba, zastępca konsula, który usiłował uspokajać ludzi, organizować jedzenie, koce" - mówił jeden z pasażerów.
Zdaniem innego, przewoźnik nie zabezpieczył pasażerom noclegów i żywności. "Mówili, że mamy zabezpieczone hotele i żywność. Nic nie było załatwione. Ludzie z małymi dziećmi leżeli na podłodze, udało się zabezpieczyć żywność i herbatę" - powiedział.
Jedna z kobiet, która była pasażerką samolotu, mówiła, że nie ma pretensji z powodu nocy spędzonej na lotnisku. "Wiem, jak trudno jest zorganizować nocleg w hotelu dla tak wielu osób w tak krótkim czasie" - dodała.