Już w kwietniu 1944 roku decyzją komendanta Obwodu Biłgorajskiego AK kpt. "Orszy" (Józefa Gniewkowskiego) powierzono ppor. "Radwanowi" organizację szpitala leśnego z prawdziwego zdarzenia. Otrzymał on kryptonim "665", dokładnie taki, jaki posiadał Obwód Biłgorajski Armii Krajowej. Szpital ten stanowił samodzielną jednostkę organizacyjną, umieszczoną w głębi Puszczy Solskiej, w baraku poniemieckim. W maju zakończono prace organizacyjne i szpital, dość dobrze wyposażony, rozpoczął normalną pracę. Tak - w skrócony sposób - można dowiedzieć się o początkach tego największego szpitala partyzanckiego w polskich lasach podczas II wojny światowej. Jak zwykle w takich przypadkach "diabeł tkwi w szczegółach", a te są tu bardzo istotne i ważne. Prześledźmy od początku, jak to rzeczywiście było. Trójka z ZWZ W roku 1937 trójka przyjaciół zdała egzamin konkursowy do Szkoły Podchorążych Sanitarnych (SPS) w Centrum Wyszkolenia Sanitarnego w Warszawie. Tym samym zostali immatrykulowani jako studenci Wydziału Lekarskiego Uniwersytetu Warszawskiego im. Józefa Piłsudskiego. Do wybuchu wojny Tadeusz Błachuta, Lucjan Kopeć i Zbigniew Krynicki zdążyli ukończyć po dwa lata studiów lekarskich. Później był udział w kampanii wrześniowej, rozbicie oddziałów pod Równem, ucieczka z niewoli sowieckiej i powrót do Warszawy, następnie praca w byłej SPS, gdzie zorganizowano Szpital Wojskowo-Jeniecki dla żołnierzy Wojska Polskiego. Już wczesną jesienią 1939 roku w szpitalu powstają pierwsze komórki organizacyjne ruchu oporu, mające na celu nasłuch i kolportaż wiadomości radiowych, zbieranie i zabezpieczanie broni, szkolenie wojskowe i zawodowe. W tym też czasie zostają zaprzysiężeni do jednej z "trójek" SZP (późniejszego ZWZ). Jeszcze krótki epizod z pracą w Szpitalu Ujazdowskim, kolumnach sanitarno-dezynfekcyjnych i wiosną 1941 roku nieudana próba wyprawy do Wojska Polskiego we Francji. Wyjazd na umówiony kontakt do Nowego Targu, gdzie po kilku dniach wyczekiwania nadchodzi wiadomość, że grupa poprzednio przechodzących przez granicę została w górach rozbita przez straż niemiecką, a przewodnik grupy zabity. Powrót do Warszawy i dalsza praca w kolumnach dezynfekcyjno-sanitarnych umożliwia przetrwanie. Cały czas prowadzą działalność konspiracyjną w komórkach ZWZ. Przyjmują pseudonimy: "Radwan" (Kopeć), "Oldan" (Błachuta) i "Korab" (Krynicki). Prawdziwy szpital... w lesie Wiosną 1942 roku zmuszeni warunkami młodzi studenci medycyny wyjeżdżają na Zamojszczyznę do Biłgoraja. Tam początkowo podejmują dorywczą pracę, nie związaną z zawodem, którego się uczyli. Ówczesny dyrektor biłgorajskiego szpitala, doktor Stanisław Pojasek w swoich zapiskach "Pamiętniki - Okupacja, Konspiracja, Medycyna" wyjaśnia, co było dalej: "[do szpitala w Biłgoraju] przybyli trzej studenci (...) medycyny Uniwersytetu Warszawskiego, podchorążowie Sanitarki Warszawskiej, którym udało się zbiec z niewoli. Byli to Kopeć Lucjan, Błachuta Tadeusz i Krynicki Zbigniew. Robili wywiad, czy nie udałoby się im coś skorzystać ze szpitala, dojeżdżając z miejsca pracy. Pierwszy pracował w młynie w Kuszach, drugi w Nadleśnictwie Huta Krzeszowska, a trzeci w jakimś przedsiębiorstwie pod Szczebrzeszynem. Wszyscy pracowali jako robotnicy. Ucieszyłem się nimi bardzo i powiedziałem, że dojeżdżać nie będą, tylko angażuję ich jako asystentów lekarskich szpitala za odpowiednim wynagrodzeniem, mieszkaniem i wyżywieniem." Młodzi medycy skorzystali z tej możliwości zmiany pracy. Wiosną 1943 roku w szpitalu Biłgoraju doszło do pierwszego spotkania Lucjana Kopcia z zamelinowanym tu rannym "Wirem" Konradem Bartoszewskim. Rozwijający się ruch partyzancki na Zamojszczyźnie powodował, że trójka warszawskich przyjaciół związała się z ludźmi z lasu na dobre i złe. Co ciekawe, zaprzysiężeni lekarze AK byli potrzebni sądom partyzanckim do stwierdzenia zgonu po wykonaniu wyroku śmierci na konfidentach gestapo. Poprzedzał go proces zgodnie ze statutem Wojskowych Sądów Specjalnych, zatwierdzonym przez gen. W. Sikorskiego we wrześniu 1942 roku. Tak charakteryzował wojenną sytuację Lucjan Kopeć: "Zwalczając Polskę Podziemną, Niemcy w bestialski sposób stosują odpowiedzialność zbiorową, rozstrzeliwując ludzi całkiem niewinnych. Wieś nienawidzi Niemców i żyje tylko myślą o odwecie. A w lasach biłgorajskich jest wolna ojczyzna żołnierza partyzanta. Działają tu organizacje terenowe oraz biwakują stale lub przejściowo oddziały partyzanckie "Groma", "Podkowy", "Sępa", "Norberta", "Lancy", "Jaskółki", "Antona", kompania specjalna "Woyny" i stałe obozy komendantów rejonów "Corda" i "Wira", spełniając rolę ośrodków szkoleniowych. Prócz tego znajdują się tu grupy AL i oddziały sowieckie. Oddziały partyzanckie w znacznej większości rekrutują się z chłopów z okolicznych wiosek i stosunkowo w niewielkiej ilości z elementu napływowego. Za stałym rozrostem organizacji terenowej i oddziałów partyzanckich oraz z rozszerzeniem ich zadań wzrastają również obowiązki służby zdrowia. Mimo funkcjonowania terenowej sieci sanitarnej z lekarzami rejonowymi, podoficerami sanitarnymi i patrolami sanitarnymi, dotychczasowe metody udzielania pomocy rannym z każdym dniem stawały się coraz mniej wystarczające. W praktyce pomocy udzielało się najczęściej w polu i zakonspirowanych izbach rannych, ciężej zaś rannych umieszczano w szpitalu powiatowym w Biłgoraju, gdzie przebywali pod fałszywymi nazwiskami i fikcyjnymi rozpoznaniami chorób. W pracy tej nieocenione usługi oddawał dyrektor szpitala dr Pojasek, ratując niejednego "bandytę" od śmierci, nie skąpiąc swych cennych wskazówek, intensywnie szkoląc w chirurgii mnie i moich kolegów, i nie krępując nas zajęciami szpitalnymi." Podobną praktykę stosowano w innych szpitalach, choćby w kierowanym przez doktora Zygmunta Klukowskiego sąsiednim szpitalu w Szczebrzeszynie, w którym jeden z trójki przyjaciół, Tadeusz Błachuta, pracował przed przejściem do Biłgoraja. Na dłuższą metę takie leczenie "ofiar nieszczęśliwych wypadków" stawało się bardzo niebezpieczne, wobec nasilających się kontroli szpitali przez gestapo w poszukiwaniu rannych partyzantów. Coraz trudniejsze stawało się "zamelinowanie" rannego w szpitalu. Niemcy zaczęli dokładniej penetrować drogi wiodące do Biłgoraja, rewidować furmanki, legitymować ludzi, obserwować sam szpital. A długa podróż z odległego obozu nie zawsze wychodziła na zdrowie rannemu. "Wówczas to - wspominał "Radwan" - powstała myśl zbudowania w lesie szpitala dającego rannemu możliwie najlepsze warunki leczenia i poczucie bezpieczeństwa znacznie większe, aniżeli w Biłgoraju, gdzie nieustannie groziło aresztowanie przez Gestapo ze wszystkimi dalszymi konsekwencjami. W długich dyskusjach z kol. »Korabem« opracowaliśmy dokładny plan budowy szpitala leśnego. Liczyłem przy tym, że otrzymam aprobatę i poparcie przełożonych, którzy - jak mjr »Kalina« i kpt. »Orsza« - już na sobie doświadczyli znaczenia służby zdrowia." Decyzję o utworzeniu nowego szpitala w lesie podjęto na początku maja 1944 roku. Przyspieszył ją fakt, że pięciu rannych partyzantów po akcji na stację kolejową w Suścu leżało w bunkrze "Wira" i wymagało stałej opieki lekarskiej. Zagęszczenie oddziałów partyzanckich w Puszczy Solskiej dawało podstawy przypuszczać, że rannych może przybyć. Bunkier "Wira" nie spełniał podstawowych wymagań sanitarnych, a transport rannych do biłgorajskiego szpitala stawał się niebezpieczny. Wówczas narodził się pomysł, aby zabrać Niemcom drewniany barak ze stacji Długi Kąt koło Józefowa i przewieźć go do lasu. Nim to nastąpiło, gromadzono niezbędne środki a nawet... żywy inwentarz. Skoro "lada dzień mieliśmy przystąpić do budowy szpitala, zacząłem przygotowywać sprzęt potrzebny do jego urządzenia wewnętrznego. Od majora »Kaliny« [Edward Markiewicz, szef Inspektoratu Zamojskiego AK] otrzymałem na ten cel subsydium w wysokości 20.000 zł., z rozdziału zrzutów dostałem 40 koców, mundury dla sanitariuszek i 15 spadochronów" - wyliczał ppor. "Radwan". "Ppor. »Cord« ofiarował parę tęgich koni, ppor. »Wir« mleczną krowę. Taki był zawiązek gospodarstwa szpitalnego. Lekarstwa, materiał opatrunkowy i narzędzia były w obwodzie już dawno przygotowane. Bielizny operacyjnej, pościelowej i osobistej miała dostarczyć WSK [Wojskowa Służba Kobiet]. »Agnieszka« [Aniela Nowakówna] i »Halina« z dziewięcioma »WSK-aczkami« urządziwszy szwalnię we wsi Trzepietniak, zaczęły szyć dla nas bieliznę ze spadochronów. O sprzęt gospodarski byłem spokojny, kupi się go lub jakoś zdobędzie w Biłgoraju". Miejsce na przyszły szpital wybrał ppor. "Radwan" z pomocą młodziutkiego partyzanta Czesława Bździucha ps. "Pilocik". Pochodził z pobliskiego Trzepietniaka i doskonale znał las. Pierwsza wyprawa po drewniany barak na stację kolejową w Długim Kącie była nieudana. Uczestniczyli w niej m.in. "Radwan", saper ppor. "Huk" (Stanisław Kowalski), "Nina" (Janina Roguska, szefowa pielęgniarek). Zabezpieczono furmanki chłopów z Aleksandrowa, gotowe do przewiezienia rozłożonych elementów baraku. Na przeszkodzie stanęła akcja oddziału "Wira", który tego samego dnia zaatakował i wysadził w powietrze pociąg z cukrem pod sąsiednią stacją Krasnobród. Zamiast baraku tego dnia do obozu przywieziono "6 metrów cukru" [600 kg]. Dopiero kilka dni później barak "przywiózł przy pomocy aleksandrowiaków ppor. Huk, który jako saper kierował budową. Postawienie go w wybranym uprzednio miejscu, zrobienie łóżek, zbudowanie kuchni, magazynu, pomieszczenia dla personelu trwało kilka dni. Przydzielona drużyna kpr. »Żbika« pracowała z zapałem." Ciekawie rozwiązano ukrycie leśnego szpitala. Był zamaskowany przed niemieckim lotnictwem zwiadowczym koroną jodły przechodzącej... przez środek sali chorych. Barak posiadał okna z szybami i ochronnymi siatkami, zabezpieczającymi przed komarami. Salę chorych wyposażono w łóżka z pościelą, półki, krzesełka a nawet aparat radiowy. Salę operacyjną i opatrunkową - w stoły operacyjne o typie polowym. Narzędzia chirurgiczne, lekarstwa, materiały sanitarne, sterylizatory do gotowania narzędzi na prymusach oraz polowy autoklaw, pochodzący ze zrzutów, stanowiły także wyposażenie szpitala. Rękawic przy zabiegach operacyjnych używano rzadko, gdyż nie było suchej sterylizacji. Ręce myto w wodzie z amoniakiem i wycierano zephyrolem. Wśród zabiegów operacyjnych wykonywano usuwanie pocisków i odłamków z ran, nacinanie ropni, amputacje, laparotomie. W szpitalu przebywali ranni bez względu na przynależność organizacyjną czy zapatrywania polityczne. Wielu pochodziło z partyzantki radzieckiej. Opieką otaczano i leczono również okolicznych mieszkańców. Szpital "665" nie był wyposażony w pracownię analityczną ani stację przetaczania krwi. W czasie zabiegów operacyjnych stosowano jedynie płyny krwiozastępcze, np. pochodzący ze zrzutów Macrodex. Wstrząs zwalczano przetaczaniem dożylnym płynów krwiozastępczych, pojeniem i ogrzewaniem chorego oraz stosowaniem środków przeciwbólowych. Prowadzono krótkie historie choroby, książkę zabiegów i ewidencję chorych. "Duży, stojący wśród drzew barak składał się z trzech izb: jednej przeznaczonej na salę zabiegową i dwóch dla rannych. Kilka okien z szybami, mimo rzucanych przez drzewa cieni, wpuszczało dostateczną ilość światła. Przed natrętnymi komarami chroniły założone w oknach siatki z gazy (...). Sala zabiegowa wyposażona była w stół, stolik na narzędzia, szafkę i kilka »zasobników« [ze zrzutów] wypełnionych lekarstwami, narzędziami i materiałem opatrunkowym i robiła choć surowe, lecz miłe wrażenie. W obu izbach dla chorych stanęło - na razie - 14 łóżek zasłanych jednakowymi, granatowymi kocami. Nad łóżkami półki na rzeczy pacjentów. Zamiast stolików służyły deseczki między łóżkami. Kilka krzeseł uzupełniało umeblowanie. Z zewnątrz barak był widoczny tylko z bliska. Obrzucony gałęziami jodłowymi zlewał się z otoczeniem przyległych drzew. Inne »budynki« jak kuchnia, magazyn, pomieszczenie dla personelu i stajnia były wykonane bardziej prowizorycznie i stały w pobliżu baraku. Duży stół otoczony wkopanymi w ziemię ławkami pod naturalnym dachem z koron drzew zastępował stylową jadalnię. Niedaleko kuchni wykopana studnia dostarczała wody. Przepływający w pobliżu potoczek spełniał rolę łazienki i pralni." Dziś wiele zmieniło się od tamtego czasu i opis podporucznika "Radwana" nie za bardzo pasuje do terenu. Nie ma już potoczku ani śladu po "budynkach". Tuż obok są jeszcze resztki po drewnianej studni. A w zasadzie zarośnięte miejsce po niej. "Około 20 maja szpital był gotów i mógł przyjąć rannych i chorych. Zostałem mianowany komendantem szpitala, »Biga« moim zastępcą. Dalszy personel składał się z 17 następujących osób: 3 sanitariuszki - »Nina«, »Danusia« i »Brzoza«. Personel administracyjny - »Halina" i »Stefcia«. Drużyna osłonowa kpr. »Żbika« (Władysław Drygaś) - czterech st. strzelców »Kruk« (Kazimierz Bernacki), »Czapla« (Tadeusz Studnicki), »Czajka« (Czesław Mazur) i »Wrzask« (Feliks Kołtun) oraz siedmiu strzelców »Pniaczek« (Jan Kołtun), »Bocian« (Cyprian Łyś), »Lis«, »Szyszka«, »Witek« (Marian Witkowski), »Szron« (Michał Maśko) i "Wolak« (Zygmunt Wolski)" - wymieniał we wspomnieniach dwa lata później skład osobowy szpitala "665" Lucjan Kopeć. Lekarza "Bigę" (Jerzego Filipa, z Rejonu Józefów) zastąpił wkrótce "Korab" (Zbigniew Krynicki), będący zastępcą "Radwana" aż do momentu likwidacji szpitala podczas operacji "Sturmwind II". Oprócz stałego personelu w szpitalu, który był jednocześnie ośrodkiem szkoleniowym dla służby zdrowia, przebywało kilka sanitariuszek na kursie praktycznym. Drużynę osłonową "665" stanowili absolwenci I-go (styczniowo-lutowego, 1944) kursu Szkoły Młodszych Dowódców Piechoty przy oddziale "Wira". Drużyna była doskonale uzbrojona, na wyposażeniu miała m.in. jeden karabin przeciwpancerny "Solothurn" [o tej broni bardzo dokładnie miesięcznik "Odkrywca" pisał w numerach 9 i 10 2016 r. - przyp. red.], dwa rkm-y, dwa lkm-y, steny i "szmajsery". Frontową ścianę szpitala oznaczono znakiem Czerwonego Krzyża. Przenosiny Choć w licznych opracowaniach o partyzantce w Puszczy Solskiej znaleźć można informację, że szpital leśny "665" powstał "w kwietniu 1944 roku w pobliżu obozu Wira i pod jego opieką" to faktyczne utworzenie właściwego szpitala należy datować dopiero na drugą połowę maja. W relacji sanitariuszki "Sarny" (Stefanii Nowak-Mirskiej, przytoczonej w poprzednim odcinku) znajdujemy potwierdzenie tej daty. Przydzielona od 30 IV 1944 roku do obozu "Wira", po kilku tygodniach mogła przenieść się około 1,5 kilometra dalej na północ, gdzie powstawał partyzancki szpital leśny. Między szpitalem a obozem "Wira" rozciągnięto linię telefoniczną. Podobnie w drugą stronę, w kierunku obozu "Woyny". 18-letnia "Sarna" tak zapamiętała szpitalną przeprowadzkę: "Po przygotowaniu szpitala rozpoczęła się przeprowadzka z bunkra [»Wira«]. Podjechały furmanki wymoszczone słomą. Na każdą z nich ulokowało się po kilka osób i noga za nogą ruszyliśmy w kierunku szpitala. Było bardzo ciepło, był cudny maj. Chciało się żyć, ale szkopy nie dawali. Gdy dojechaliśmy na miejsce, już czekały na nas dziewczęta: Hanka »Brzoza«, Danka i Stasia »Palma«. W sumie łącznie z »Niną« (Janina Roguska) było nas 6. Lekarzy było 3: »Biga« (Jerzy Filip) , »Radwan« (Lucjan Kopeć) i »Korab« (Zbigniew Krynicki). Mieliśmy także bardzo dobrze wyposażony magazyn, którym kierowała Halina Wójcikówna. Powolutku ułożyliśmy chorych przy pomocy chłopców z obozu na łóżka. Na pierwszym łóżku, pod jednym z okien, leżał Piotr Rozwadowski z Zamościa. Miał postrzał w nerki. Kał wychodził mu bokiem - paskudna rana - ale się wylizał, po przewiezieniu do Biłgoraja. Obok niego leżał fryzjer z Tomaszowa Lubelskiego. Znałam go bardzo dobrze. Obie nogi miał w gipsie." Feliks Kołtun z drużyny osłonowej szpitala "665" brał udział nie tylko w przywózce baraku z tartaku w Długim Kącie, stawianiu go w lesie i przeprowadzce rannych. Obok szpitalnego baraku "chcąc poprawić sobie warunki bytowania, z szałasów z gałęzi przenieśliśmy się do takich bud. Chroniły od wilgoci, bo teren był bagnisty. Porobiliśmy takie nary na podwyższeniu. Teraz już woda nie podchodziła w czasie opadów. Jedynym mankamentem były chmary komarów. Postawiliśmy kuchnię, która gotowała strawę dla rannych i naszego oddziału. W kuchni pracowały dwie kobiety Anna Sobczak i Stanisława Podolak" - zapamiętał Kołtun. Otwarcie szpitala Miało miejsce w drugi dzień Zielonych Świątek 29 maja 1944 roku. Przebiegało bardzo uroczyście z mszą świętą, odprawioną przez ks. Jana Świsia i poświęceniem obiektu, co na licznych, odnajdywanych nawet po latach fotografiach, udokumentował swoim obiektywem Edward Buczek, zaprzysiężony fotograf Obwodu Biłgorajskiego AK. Atmosferę tego dnia najlepiej oddaje sam komendant szpitala: "Od samego rana poczęli ściągać ze wszystkich stron zaproszeni goście. Można było zobaczyć przedstawicieli całej Polski Podziemnej z tego terenu. A więc komendant obwodu »Orsza« ze swoim zastępcą »Trojdanem«, »Beskid« z WSOP’u [Wojskowa Służba Ochrony Powstania] i »Maka« z WSK [Wojskowa Służba Kobiet], »Szyszka« i »Ksantypa«, a dalej dowódcy i delegaci oddziałów »Wir", »Cord«, »Kula«, »Bej«, »Zagłoba«, »Rzut«, dowódcy placówek i wielu, wielu innych. W odpowiedzialnej roli organizatora i gościnnego gospodarza pomagali mi niestrudzenie »Korab«, »Mały« i »Huk«. »Nina« z pomocą kilku niewiast i chłopców z drużyny »Żbika« urządziła ołtarz, który ozdobiony skrzyżowanymi karabinami z prostym brzozowym krzyżem w środku i figurką Matki Boskiej, przykryty śnieżnobiałym obrusem, upiększony masą zieleni i kwiecia doskonale harmonizował z tłem i panującym nastrojem. Obok wśród wysmukłych jodeł i sosen na maszcie powiewała biało-czerwona flaga, świadcząca że las do nas należy. Odległy o kilkanaście metrów szpital z widniejącym znakiem Czerwonego Krzyża ograniczał plac nabożeństwa. Około godz. 11 przybył kapelan i odprawił mszę polową, zakończoną błagalnym hymnem: »Boże coś Polskę... Ojczyznę wolną racz nam wrócić, Panie!« Poświęcenie budynku i krótkie przemówienie kapelana zamknęło część oficjalną uroczystości. Skromny, żołnierski obiad, obficie zakropiony zdobyczną wódką i piwem zmienił nastrój z uroczystego na wesoły. Przemówienie i toasty dawały obraz naszych myśli i bojowego nastawienia. Około godz. 18 goście zaczęli rozchodzić się do swych »domów« - obozów i kwater." W 1995 roku kombatanci z pobliskiego Aleksandrowa postawili skromny pomniczek w miejscu, gdzie znajdował się leśny szpital. Antoni Cielica, właściciel kawałka lasu w Puszczy Solskiej, który bez wahania zgodził się na upamiętnienie tego miejsca przez GRH "Wir", pokazuje pień po jodle, na której widział wycięty w korze napis "RADWAN". Obecnie GRH "Wir" planuje ustawienie tu tablic informacyjnych i ściany fasadowej szpitalnego baraku. Od szosy nr 853 Biłgoraj - Józefów skręcając w las przy kapliczce św. Trójcy trafić można do schronu "Wira". Obecnie oznakowanie przedłużono dalej, aż do miejsca, gdzie znajdował się leśny szpital "665". W następnym numerze - Partyzanckie obiekty Puszczy Solskiej (cz. III). Szpital leśny "665" - likwidacja. Pozostałe obozy. Autor: Janusz Skowroński, wieloletni współpracownik "Odkrywcy", autor kilku książek i licznych artykułów o tajemnicach II wojny światowej na Dolnym Śląsku. W latach 1986-87 jego przełożonym był opisywany w tekście "Radwan" (Lucjan Kopeć). Kontakt loginfo@go2.pl Współpraca: Marek Skrzyński