Czterech na 20 szefów departamentów w urzędzie stanowiącym bezpośrednie zaplecze Donalda Tuska to "kierujący", a nie dyrektorzy. To wbrew obowiązującej od 2006 r. ustawie o Państwowym Zasobie Kadrowym (PZK). Zakłada ona, że wyższe funkcje w administracji państwowej można powierzać jedynie osobom zarejestrowanym w PZK. Kierującymi" (w przeszłości modnym prawnym wytrychem było określenie p.o. dyrektora) są Barbara Szymborska, Tomasz Bolek, Mateusz Matejewski i stojący na czele Centrum Informacyjnego Rządu Jacek Filipowicz. Filipowicza, byłego dziennikarza, ściągnęła do Kancelarii Agnieszka Liszka, do niedawna rzecznik gabinetu Tuska. Matejewski to działacz PO z Małopolski, który uchodzi za człowieka Adama Leszkiewicza, zastępcy szefa Kancelarii. - To nie jest dla mnie komfortowa sytuacja, bo z tak określonego stanowiska łatwiej mnie zwolnić - żali się "Newsweekowi" Jacek Filipowicz. I dodaje, że wyciąganie tego tematu to próba zdyskredytowania projektu ustawy likwidującej Państwowy Zasób Kadrowy, który w maju przyjął rząd. Sytuacja nieco krępuje też przedstawicieli Platformy. - Kancelaria zatrudnia jak może - mówi dyplomatycznie wiceszef PO Waldy Dzikowski, członek sejmowej komisji administracji i spraw wewnętrznych. Dlaczego zainteresowani nie mogą zarejestrować się w PZK ? Szkopuł w tym, że wcześniej trzeba zdać egzamin organizowany przez Krajową Szkołę Administracji Publicznej. - To trudny test, a ja nie mam kiedy się uczyć, bo całe dnie spędzam w pracy - mówi "Newsweekowi" anonimowo jeden z winowajców. - Jeżeli ktoś boi się niezdania, to znaczy, że nie ma wystarczających umiejętności, by piastować dane stanowisko - oburza się Witold Gintowt-Dziewałtowski (SLD), ekspert prawa administracyjnego. Poseł nie kryje oburzenia. - PiS przeforsowało ustawę ułatwiającą zatrudnianie pozbawionych kwalifikacji kolegów. Dwa lata temu PO nie zostawiała na tym dokumencie suchej nitki. Teraz skwapliwie korzysta z jego dobrodziejstw - komentuje. Prawdopodobnie "kierującym" uda się uniknąć egzaminu. Sejm pracuje już nad zaproponowaną przez rząd ustawą likwidującą PZK. Zniknie siejący postrach egzamin. Projekt nie przewiduje także konkursów, które wyłaniałyby najlepszego kandydata. Mówi jedynie o otwartym i konkurencyjnym naborze osób spełniających warunki. Reszta będzie zależeć od premiera lub ministra, który z kilku kandydatów wybierze tego najlepiej odpowiadającego jego oczekiwaniom. Wystarczy, że osoby ubiegające się o stanowisko wykażą się "wiedzą i doświadczeniem". Nabytymi np. w trakcie "pełnienia obowiązków" i "kierowania", czytamy w "Newsweeku".