Marcin "Borys" Miksza od zawsze chciał być policjantem. Przeszedł wszystkie szczeble kariery, jak sam mówi, "od krawężnika do naczelnika". Po 15 latach pracy w policji został szefem olsztyńskiego wydziału narkotykowego CBŚP. Wydział momentalnie stał się jednym z najlepszych w Polsce, a wykrywalność znacząco wzrosła. - My byliśmy psami. Przychodziliśmy do pracy, albo w ogóle z niej nie wychodziliśmy, braliśmy broń, legitymacje i wychodziliśmy na ulice walczyć z przestępczością - tłumaczy Marcin Miksza. Kto szukał haków? Kariera Mikszy została brutalnie przerwana trzy lata później. Prokuratura stawia mu bardzo poważne zarzuty, między innymi wprowadzenia do obrotu narkotyków. To efekt akcji, którą policjant dowodził rok wcześniej. Na parkingu jednego z trójmiejskich centrów handlowych miało dojść do kontrolowanej transakcji sprzedaży narkotyków. W trakcie akcji "Borys" zorientował się, że są obserwowani - w obawie przed strzelaniną zrezygnował z wkroczenia. Okazało się, że transakcję obserwowali nie gangsterzy, a funkcjonariusze Biura Spraw Wewnętrznych Policji, którzy szukali na niego haka. - Ktoś chciał zrobić krzywdę "Borysowi", z góry, z jego przełożonych. To był człowiek czysty na wylot, jak szkło, nie można było mu nic zarzucić. To uszyli taką sytuację - mówi Dariusz Konicki, były funkcjonariusz CBŚP. Dodatkowo Marcina Mikszę obciążają zeznania skruszonego gangstera. W zamian za wolność miał zeznawać to, czego chciał prokurator. Potwierdził on, że policjant prowadzi szemrane interesy, bierze łapówki i współpracuje z gangsterami. Mały świadek koronny nie przedstawił jednak na swoje słowa żadnych dowodów. Zaraz po postawieniu zarzutów Marcin Miksza zostaje zawieszony, a następnie zwolniony z policji. Nikt nie brał pod uwagę, że śledztwo dopiero się toczy, a "Borysowi" niczego nie udowodniono. "On jest prawdziwym psem" - On jest prawdziwym psem, z nim nigdy nie dało się nic załatwić. Nie było szans, żeby jakiejś sprawie ukręcić łeb, na przykład za łapówki. Całe przestępcze środowisko wiedziało, że z nim nie ma nawet sensu próbować - opowiada były przestępca. Sam Miksza uważa, że cała akcja to zemsta policjantów, którzy zostali przez niego zwolnieni z pracy. Zaraz po objęciu funkcji naczelnika usunął z wydziału dwóch funkcjonariuszy, którzy mieli niewłaściwie wykonywać swoje obowiązki i unikać ciężkiej pracy. Po odejściu z wydziału wyrzuceni policjanci mieli znaleźć zatrudnienie właśnie w Biurze Spraw Wewnętrznych. - Nagle ktoś zaczął nas obrzucać g..., ludzi niewygodnych, a ktoś dał na to przyzwolenie. Nie sądziłem, że ludzie, którzy byli w polskiej policji nieudacznikami, zniszczą życie ludziom, którzy tę robotę rzetelnie wykonują - mówi Miksza. Zeznania za wolność? Śledczy próbowali zdobyć inne zeznania obciążające Mikszę. Doszło nawet do tego, że odwiedzali przestępców w więzieniu, gdzie namawiali ich na składanie zeznań w zamian za wolność.