W domu na warszawskim Wilanowie od lat mieszka rodzina Drzewieckich. Budynek pod koniec lat 50. własnymi rękami wybudował dziadek pana Krzysztofa, dzisiejszego właściciela. W 2017 roku pan Krzysztof chciał rozbudować budynek - dobudować piętro i położyć nowy dach. Wystąpił więc do urzędu o pozwolenie na roboty budowlane. Zamiast niego dostał informację, że ma dwa tygodnie na zburzenie swojego domu. - Z tym domem wiążę się masa wspomnień, cała historia naszej rodziny. Moje wesele było w tym domu, tutaj przynosiłam swoje dzieci po porodzie ze szpitala. I teraz nagle, bez żadnego powodu, to wszystko ma zostać zniszczone, zrównane z ziemią? - mówi Janina Rerich, matka pana Krzysztofa. Okazało się, że podczas gromadzenia dokumentacji urzędnicy znaleźli w archiwach decyzję komunistycznego organu, Dzielnicowej Rady Narodowej, która mówi o nakazie rozbiórki nieruchomości. Dokument datowany był na rok 1963 - od tamtego czasu nikt tej decyzji nie egzekwował. Została ona wydana, bo komunistyczne władze w dalekosiężnych planach zakładały na tych terenach jakieś inwestycje. Ostatecznie nic nigdy tam nie powstało, więc nie wyegzekwowano tej decyzji. Nigdy jednak nie została ona cofnięta. - W tym kraju ważniejszy od człowieka jest pożółkły fragment papieru, który komuś wypadł z jakiegoś archiwum. Nikt nie patrzy na to kto tu żyje, że ludzie stracą dach nad głową. Rozważania są o tym, czy komuniści mieli prawo wydać taką decyzję, a nie o tym, że dzisiaj jej egzekwowanie jest całkowicie bez sensu - tłumaczy pan Krzysztof. O decyzji nie wiedziała rodzina, a urzędnicy najwidoczniej również o niej zapomnieli. Przez lata do Drzewieckich nie odzywały się żadne organa państwowe w tej sprawie, a jedyną korespondencją dotyczącą domu był podatek od nieruchomości. Gdyby pan Krzysztof nie chciał remontować domu, najprawdopodobniej przez kolejne lata mógłby w nim spokojnie mieszkać. "Muszę egzekwować prawo" - Komuniści wydali tę decyzję, jednak było w niej napisane, że dom ma zostać rozebrany "na każde wezwanie organów budowlanych". Takie wezwanie nigdy nie nadeszło. Można powiedzieć, że dziś urzędnicy w wolnej Polsce są bardziej gorliwi od tych z PRL-u - mówi Leszek Chmielewski, adwokat rodziny Drzewieckich. Przez dziesięciolecia, które minęły od wydania decyzji, plany się zmieniły. Dziś w miejscu, gdzie stoi dom pana Krzysztofa, jest osiedle domów jednorodzinnych. Nieruchomość więc wpisuje się w miejscowy plan zagospodarowania przestrzennego. Dodatkowo jest w dobrym stanie technicznym, a w miejscu, w którym stoi, nie jest planowana żadna inwestycja. Nie ma więc żadnego realnego powodu, dla którego dom miałby zostać zburzony. Mimo to urzędnicy budowlani dążą wyegzekwowania decyzji. - Osobiście powiem, że ja też uważam, że ten dom nie powinien zostać zburzony. Ale ja jestem urzędnikiem i muszę egzekwować prawo. Nie mogę sobie tej decyzji schować do biurka i udawać że jej nie ma - mówi Andrzej Kłosowski, Powiatowy Inspektor Nadzoru Budowlanego Rodzina pana Krzysztofa obawia się, że niedługo na ich działkę wjadą buldożery i w świetle prawa zniszczą dorobek trzech pokoleń. Żaden urząd ani sąd nie chce cofnąć blisko sześćdziesięcioletniej decyzji, mimo że jej ślepe egzekwowanie pozbawi ludzi dachu nad głową. Więcej o 19:30 w reportażu Przemysława Siudy w programie "Państwo w Państwie".