"To spadło na nas jak grom z jasnego nieba - mówi "Rzeczpospolitej" Tomasz Nałęcz. Pierwszy raz między Pałacem Prezydenckim a MSZ dochodzi do otwartego konfliktu. Otoczenie Komorowskiego ma pretensje do resortu Radosława Sikorskiego. O co? MSZ nie ostrzegł, że Rosjanie mogą zdjąć tablicę tuż przed wizytą prezydenta, choć dyplomaci wiedzieli o takim niebezpieczeństwie od blisko pięciu miesięcy. Rosjanie wiele razy wracali do tej sprawy w rozmowach z przedstawicielami MSZ, ostatni raz 8 kwietnia. Tomasz Nałęcz, jeden z najbliższych doradców Komorowskiego, w autoryzowanej wypowiedzi dla "Rzeczpospolitej" stwierdził: "Brałem udział w przygotowaniu wizyty pana prezydenta w Katyniu i Smoleńsku. Były to spotkania w bardzo wąskim gronie współpracowników. Mogę powiedzieć, że informacja o tym, że grozi nam jakiś skandal związany z tablicami upamiętniającymi ofiary katastrofy, była dla nas zaskoczeniem, spadła na nas jak grom z jasnego nieba, bardzo późno, już po fakcie zamiany tablic. Być może w stercie materiałów, które dostarczył nam MSZ, gdzieś petitem było wspomniane, że istnieje kłopot z tablicami, ale przecież nie tak informuje się prezydenta o istotnej sprawie. Rozmawiałem z prezydentem, obserwowałem go przed i w trakcie wizyty, którą traktował jako wyjątkowo ważną, i mogę powiedzieć, że był równie zaskoczony całą historią. Myślę, że dowiedział się o tym, że jest kłopot, wyjątkowo późno". "Informacja o wątpliwościach Rosjan była zawarta w materiałach, które przesłaliśmy do Kancelarii Prezydenta" - twierdzi Henryk Litwin, wiceszef MSZ. "Trudno mi przesądzać, o czym wiedzieli przedstawiciele prezydenta. To nie jest pytanie do mnie" - dodaje.