Mieszkaniec podwrocławskich Radwanic przebywał w szpitalu od 21 września do pierwszych dni października ubiegłego roku. W tym czasie przeszedł skomplikowaną operację tętniaka aorty. Trwający już ok. 6 godzin zabieg przerwano. Jak wskazuje córka zmarłego, początkowo lekarze nie podali przyczyny przerwania zabiegu, a wskazali jedynie, że 64-latek wpadł w hipotermię. Okoliczności, do jakich doszło na sali operacyjnej, lekarze mieli podać dopiero dzień później. "Tato był poobijany. Powikłaniem był niedowład lewej ręki i uszkodzony staw barkowy. Nie ruszał też nogami. Każdy kolejny dzień przynosił nowe, złe informacje. Okazało się, że ma krwiaka na nerce i że przestała ona działać. Przez cały tydzień strasznie cierpiał, był na morfinie" - relacjonowała córka pacjenta. "No, zdarzyło się" "Zabieg długi, trudny, w pozycji wymuszonej przez dłuższy czas. No, zdarzyło się" - oświadczył w rozmowie z Polsat News Jan Talaga, dyrektor Szpitala Klinicznego Przemienienia Pańskiego Uniwersytetu Medycznego im. Karola Marcinowskiego w Poznaniu. "To, czy zgon pacjenta miał związek z upadkiem ze stołu, czy też nie, jest przedmiotem kontrowersji. Wydaje się nam, że takiego związku nie było, gdyż sam przeprowadzany zabieg był obciążony niezwykle dramatycznym ryzykiem. Jako szpital podjęliśmy wszelkie procedury, żeby sprawę dogłębnie wyjaśnić. Czekamy też na ustalenia prokuratury - powiedział z kolei naczelny lekarz poznańskiego szpitala Szczepan Cofta. Poznańska prokuratura prowadzi postępowanie wyjaśniające. Dotyczy ono narażenia pacjenta na bezpośrednie niebezpieczeństwo utraty zdrowia poprzez niewłaściwą opiekę podczas wykonywanego zabiegu w znieczuleniu ogólnym, co spowodowało jego upadek ze stołu, a następnie poprzez niewłaściwą opiekę pooperacyjną.