Jak wygląda przebieg tuneli? Czy są obetonowane, wyposażone w elektryczną instalację a środkiem biegnie stalowe torowisko? A może jest to "jedynie" zespół surowych chodników... Co kryje się we wnętrzu? Dzisiaj możemy odpowiedzieć już na wiele nurtujących badaczy "Riese" pytań. Jednak natura nie znosi próżni. W miejsce pojawiających się odpowiedzi, na plan pierwszy wysuwają się inne zagadki... Znajdujący się w pobliżu Ludwikowic Kłodzkich podziemny kompleks określany mianem "Gontowa" bądź "Sokolec", od nazwy pobliskiej wioski, jest wyjątkowy z kilku względów. Niemcy ulokowali go na uboczu, w stosunku do innych podziemi budowanych w ramach przedsięwzięcia "Riese". Jako jedyny drążony był w piaskowcu, materiale mniej stabilnym od gnejsów, w których powstały tunele Rzeczki, Osówki, Jugowic, Sobonia, Włodarza. Przez długie lata pozostawał poniekąd "zapomniany". Nie obejmowały go wojskowe inwentaryzacje, nie znalazł się w żadnych oficjalnych raportach. Nie wspominał o nich ani spis Anatola Demczuka, kierownika Referatu Wojskowego Starosty Wałbrzyskiego z 1946 roku, ani listy sporządzane przez nadleśniczego A. Grzywacza do Dyrekcji Lasów Państwowych. Milczały na ten temat inwentaryzacje wojskowe i metryki obiektów podziemnych kpt. Niewęgłowskiego z 1949 roku. Gontowa nie znalazła się również na listach wojskowych z lat 50. odnoszących się do wykorzystania militarnego sowiogórskich podziemi. Sztolniami nie zainteresowały się także komórki terenowe Przedsiębiorstwa Poszukiwań Terenowych, choć ślady ich działalności można odnaleźć w pobliskich Ludwikowicach Kłodzkich. Jeśli nawet podziemia przyciągnęły uwagę władz, to nie na tyle, aby ten fakt znalazł swoje odbicie w dokumentach. Najprawdopodobniej aż do lat 70. o podziemiach wiedziała tylko wąska grupa okolicznych mieszkańców i pracowników leśnych. Obecnie znane są jedynie cztery wejścia do podziemi drążonych w górze Gontowa przez więźniów AL Falkenberg. Sztolnie nr 1 i 2 znajdują się po północnej stronie góry na poziomie ok. 640 m n.p.m. Kryją one dwa równoległe korytarze połączone w głębi wyrobiska siecią krótkich tuneli oraz pomieszczenia o większych wymiarach i ok. 5-metrowej wysokości, określanych często "halami". Całość została spenetrowana, jak również skartowana i opisana. Dzisiaj są one odcięte zabezpieczającymi kratami. Sztolnie nr 3 i 4 znalazły się dużo niżej, na poziomie ok. 580 m n.p.m. i około 1000 metrów w linii prostej od wyżej położonych podziemi. Z ich przebiegiem oraz momentem gdy zostały odcięte, związane były najbardziej barwne legendy dotyczące podziemi na Gontowej. Zagadkę sztolni nr 4 udało się rozwiązać w latach 90., sztolnia nr 3, odcięta ok. 30-metrowym zawaliskiem, pozostawała przez powojenne lata niezbadana. Za to ilość mitów z nią związanych rozszerzała się wprost proporcjonalnie do liczby nieudanych prób jej odkopania. Większość okolicznych mieszkańców pamiętająca rok 1945 zgadzała się co do jednego - po wojnie wszystkie sztolnie tego kompleksu były dostępne, również i sztolnia nr 3. Przekazom o jej przebiegu, wyglądzie i okolicznościach wysadzenia, towarzyszył informacyjny chaos, z którego wyodrębnienie wiarygodnej wersji przypominało próby pokonania potężnego zawału jaki stał na drodze badaczy. Sztolnia nr 3 Pan Józef Żydak, który zamieszkał wraz z rodzicami 5 VIII 1945 roku w Ludwikowicach Kłodzkich, w rozmowie ze Zbigniewem Dawidowiczem - jednym z pierwszych badaczy Gór Sowich, który zainteresował się kompleksem na Gontowej - wspominał: "(...) Był jeszcze trzeci tunel. Ten został wysadzony od czoła oraz jakieś 20 m w środku. Był zawodniony. Pamiętam, że w 1945 roku, gdy chodziliśmy z chłopakami, w tym miejscu były dwa tunele. Na wiosnę 1946 roku w ogóle znikły z powierzchni. Dowiedzieliśmy się, że zostały wysadzone przez Niemców. Fakt jaki pamiętam dokładnie, to że jeden z nich był wymurowany cegłą, do połowy malowany na biało, miał lampy elektryczne oraz komory boczne, gdzie znajdowały się narzędzia ślusarskie i jakieś maszyny. W tunelu tym, 50 metrów od wejścia, znajdowały się stalowe drzwi, jedna połowa była uchylona - dochodził stamtąd szum. Świeciliśmy latarkami, ale nic nie widzieliśmy. Od drzwi do wejścia były ułożone tory zalane betonem. Tunel ten był suchy. Do dzisiaj go nie odnaleziono. To był czwarty tunel w masywie. (...) Do trzeciego tunelu, tego wysadzonego i zalanego, w 1956 roku próbowaliśmy z kolegami z kopalni "Nowa Ruda" na własną rękę się dostać. Nic z tego nie wyszło. Okazało się, że w środku znajdował się potężny zawał, sięgający stropu. Zaczęliśmy go przebijać, lecz zrezygnowaliśmy. Jeden z kolegów wykopał skorodowaną minę".