W październiku Remigiusza Musia odnaleziono powieszonego. Członek załogi Jaka-40, który kwestionował wyniki polskich i rosyjskich badań tragedii z 10 kwietnia, zginął w swoim domu w Piasecznie. Ciało odnalazła jego żona. Mężczyzna nie zostawił listu pożegnalnego. Biegli mieli stwierdzić, że na ciele Remigiusza Musia "nie znaleziono obrażeń wskazujących na stoczoną przed śmiercią walkę, albo obronę przed kimś". Przyczyną śmierci - ich zdaniem - był ucisk pętli liny. Co więcej, "we krwi chorążego znaleziono alkohol". Wykonano także test na obecność psychotropów i narkotyków. Wynik był ujemny. Śledczy zlecili pogłębione badania toksykologiczne. Ich wyniki będą znane za 3 miesiące - informuje rzecznik Prokuratury Okręgowej w Warszawie Dariusz Ślepokura. Przesłuchiwany jako świadek Były technik pokładowy Jaka-40 w śledztwie w sprawie katastrofy prezydenckiego samolotu Tu-154 był przesłuchiwany jako świadek. W wypowiedziach dla mediów Muś utrzymywał, że kontroler z wieży w Smoleńsku zezwolił załodze prezydenckiego samolotu na zejście do wysokości 50 metrów. Z opublikowanego stenogramu wynika, że kontroler miał zezwolić na zejście do 100 metrów. Chorąży twierdził, że już po wylądowaniu Jaka-40, pozostając w kabinie, słyszał przez radio rozmowę między załogą Tu-154 a kontrolą lotów. Według niego również załoga jaka dostała zgodę na zejście do 50 metrów. Jak-40 wylądował w trudnych warunkach, około godziny przed katastrofą prezydenckiego samolotu. Na jego pokładzie było kilkunastu dziennikarzy mających relacjonować uroczystości rocznicowe w Katyniu.