Jacek Kurski złożył doniesienie o nielegalnym finansowaniu przez PZU kampanii wyborczej Donalda Tusk - przypomina "Gazeta Wyborcza". Miało to polegać na tym, że PZU po wycofaniu się z kampanii "Stop wariatom drogowym" sprzedało PO wykupione na nią billboardy za 3 proc. ich wartości. W coraz bardziej tajnym śledztwie prokuratorzy przeprowadzili już dziesiątki przesłuchań, liczba segregatorów z dokumentami, które zabrali z PZU i firm reklamowych, idzie w setki. Jednak nic się nie potwierdza. Jedynym świadkiem wspierającym wersję Kurskiego (choć nie w szczegółach) jest Włodzimierz Soiński, b. pracownik PZU, który z tymi rewelacjami zgłaszał się wcześniej do PiS. Zawiadomienie Kurskiego zbiegło się w czasie ze zmianą na stanowisku szefa PZU - Cezarego Stypułkowskiego zastąpił związany z PiS Jaromir Netzel. Media ujawniły, że Netzel współpracował z firmą Drob-Kartel podejrzewaną o pranie brudnych pieniędzy. Według PO rewelacje Kurskiego miały "przykryć" tę sprawę. CBŚ i prokuratorzy weszli do PZU kilka godzin po zawiadomieniu Kurskiego. Dziś nieoficjalnie wiemy, że prokuratorzy podzielili się wówczas na dwie grupy - pisze "GW". Ze skąpych informacji, które płyną z organów ścigania, wyłania się taki obraz - prokuratura nie ma koncepcji śledztwa. Mniejszą uwagę przywiązuje do zbadania przepływu pieniędzy w kampanii Donalda Tuska, co mogłoby szybko prowadzić do umorzenia sprawy. Mozolnie weryfikuje to, co podsuwa jej nowa ekipa w PZU. Do końca lipca miał być gotowy raport z wewnętrznego audytu w PZU, ale do tej pory go nie ma. Jeszcze w tym miesiącu zaczyna się proces wytoczony Jackowi Kurskiemu przez PO. W sądzie są też trzy sprawy założone przez Iwonę Ryniewicz: cywilna i karna przeciwko Kurskiemu za zniesławienie i o przywrócenie do pracy - czytamy w "Gazecie Wyborczej".