To miało być już ostatnie posiedzenie sądu przed ogłoszeniem wyroku. Przynajmniej tak się spodziewano. Po mowie końcowej obrońcy Pawła W. i ostatnich słowach oskarżonych na sali łódzkiego sądu zapanowała cisza. Przez kilka minut sędziowie cicho rozmawiali między sobą. Wreszcie głos zabrał przewodniczący składu orzekającego, sędzia Jarosław Papis: - Uprzedzając strony o możliwości zmiany kwalifikacji prawnej wobec oskarżonych Janusza K. i Pawła W., sąd postanowił wznowić przewód sądowy... Sędzia jeszcze kilka minut tłumaczył postanowienie sądu. Sala słuchała go w skupieniu, ale po ogłoszeniu przerwy na korytarzu sądowym zawrzało. Wszyscy spodziewali się raczej, że sędzia poda datę ogłoszenia wyroku, a nie wznowi procesu. - I co to właściwie znaczy? Jeszcze raz? Od nowa cały proces? - pytali niektórzy. - Nie, oczywiście, że nie - uspokajali pełnomocnicy osób pokrzywdzonych. Postanowienie sądu nie oznacza powtórki całego procesu. Sąd uprzedził jedynie, że rozważa możliwość przyjęcia zachowania oskarżonych lekarzy jako nieumyślnego narażania pacjentów na bezpośrednie niebezpieczeństwo utraty życia. Prokuratura bowiem zarzuca im działanie umyślne. Gdyby sąd w trakcie narady przed wyrokiem stwierdził choćby przy jednym z czynów, iż oskarżeni działali nieumyślnie, byłby zmuszony ich uniewinnić w tym konkretnym przypadku. Tymczasem przy działaniu nieumyślnym potrzebne są wnioski osób pokrzywdzonych i dlatego właśnie sąd wznowił proces, aby akta sprawy o takie wnioski uzupełnić. Sąd działał tego dnia błyskawicznie. Już kilkanaście minut po wznowieniu procesu na sali zjawiły się osoby pokrzywdzone. Wszystkie złożyły wnioski o ściganie domniemanych sprawców cierpień ich najbliższych. Za tydzień do sądu mają się zgłosić kolejni pokrzywdzeni. Jeśli stawią się wszyscy, prawdopodobnie ponownie zostaną wygłoszone mowy końcowe, a sąd ogłosi datę, kiedy wyda wyrok. Manipulacje prokuratora Jednak rozprawa tego dnia zaczęła się od mowy końcowej mecenasa Jerzego Sosnowskiego. Adwokat długo zwlekał z jej wygłoszeniem. Czekał bowiem, aż wyzdrowieje jego klient - Paweł W. i będzie mógł go wysłuchać. - Mam kłopot z rozpoczęciem swojego wystąpienia, bo jest tu tak olbrzymia ilość wątków, że trudno zdecydować, od którego zacząć - już na początku kryguje się adwokat, ale za chwilę uderza w swój ulubiony ton. - Inspiratorem tego procesu była prasa, były media, proszę wysokiego sądu. Pierwsze informacje dotyczące praktyk w pogotowiu znalazły się w prasie już na początku lat dziewięćdziesiątych. Media informowały o handlu informacjami o zgonach. Zatem prokuratura i organy ścigania wiedziały o tym procederze. Są także dowody, że w tej sprawie składano doniesienia. I to, że dzisiaj siedzą na ławie oskarżonych te osoby, to jest brak działania prokuratury przede wszystkim. Początek przemowy nie zaskoczył ani nie zdziwił tych, którzy obserwowali proces przez cały czas. Dziennikarze i prokuratura to najbardziej ulubione tematy obrońcy Pawła W. - Według prokuratora, sprawa rozpoczęła się od odważnych lekarzy, a to oczywista nieprawda - kontynuuje adwokat. - Wszyscy w Łodzi o handlu informacjami wiedzieli od 10 lat. Już wtedy powinno być wyjaśnione, czy jest przestępstwo łapówki czy oszustwa. Skąd ci ludzie, teraz oskarżeni, mieli wiedzieć, że popełniają przestępstwa. Prokuratura miała ustawowy obowiązek zareagować w tej sprawie dużo wcześniej. Dzisiaj powinna sama sobie postawić zarzut, że nie reagowała kilka lat temu. To, że adwokat chce w swoim wystąpieniu pokazać jak najlepszy obraz swojego klienta, jest jasne. I, że w tym celu będzie naginał fakty, również. Jednak mecenas Sosnowski idzie krok dalej. Swoje grzechy przypisuje innym. - Prokurator w tym procesie manipuluje materiałem dowodowym i mediami. Mediami, które jeśli chodzi o te kwestie prawne, niezbyt samodzielnie myślą, nie mają przygotowania fachowego, nie ma się co dziwić. Ale pan prokurator, udzielając informacji, celowo stworzył określoną atmosferę dotyczącą tej sprawy. Po co? - pyta adwokat i za chwilę sam odpowiada: - Po to, żeby oddziaływać również na wysoki sąd. Co robią media w związku z końcowym wystąpieniem pana prokuratora? Co piszą? Ma to zasadnicze znaczenie... Po tym wystąpieniu, niemal jak z Hitchcocka, mecenas czyta po prostu jeden z prasowych teksów, gdzie dokładnie zacytowano kilka zdań prokuratora Roberta Tarsalewskiego z jego mowy końcowej. Po dziennikarzach na tapetę idzie minister sprawiedliwości Zbigniew Ziobro. On także "podpadł" obrońcy, bo według niego już kilka miesięcy temu minister miał mówić o skazanych w tym procesie. - Pan minister mówi o skazanych! Skąd o tym wie? Oczywiście od pana prokuratora - tego co prawda mecenas nie udowodnił, ale to przecież mowa końcowa. Wystąpienie trwa już kilkadziesiąt minut. Dopiero pod koniec adwokat zaczyna mówić o najcięższych zarzutach stawianych jego klientowi. Przesuwa się błyskawicznie po kolejnych przypadkach pacjentów. Jego zdaniem, Paweł W. udzielał im prawidłowej pomocy, a jedynym grzechem oskarżonego jest to, że źle wypełniał karty. - Lekarze mają być ukarani za to, że źle wykonywali dokumentację? To paradoks - stwierdza Sosnowski. - Czyli kara za dokumentację. Nagonka medialna Przed ogłoszeniem wyroku także oskarżeni mają prawo zabrać głos. Nie będzie przeprosin, skruchy czy żalu. Nie ma takich powodów, przecież wszyscy czują się skrzywdzeni i niesłusznie oskarżeni. W zasadzie na sali rozpraw przyznali się tylko sanitariusze, ale tylko do fałszowania recept. Poza tym oskarżeni jak jeden mąż powtarzali, że do niczego się nie przyznają. Trochę inaczej było w trakcie śledztwa. Andrzej N., sanitariusz łódzkiego pogotowia ratunkowego, opowiadał wówczas ze szczegółami, jak zabijał pacjentów, wstrzykując im pavulon. Dzisiaj utrzymuje, że kłamał i jest niewinny. - W pełni przyłączam się do swojego obrońcy i proszę o uniewinnienie - stwierdza krótko. Karol B., drugi z sanitariuszy, również w trakcie śledztwa przyznał, że wiedział o tym, iż Andrzej N. morduje pacjentów. Dodał nawet, że czasem sam dawał mu pavulon. - Uznałem, że to jego prywatna sprawa - mówił wówczas Karol B. - Nie podałem pavulonu pacjentce Ś., nie dałem ani jednej ampułki tego leku Andrzejowi N. - tak twierdzi dzisiaj były sanitariusz i podobnie jak jego kolega prosi sąd o uniewinnienie. Ostatnie słowa oskarżonych sanitariuszy trwają jakąś minutę. Tak ekspresowo nie zamierzają przemawiać lekarze. Janusz K. najpierw poprawia okulary, a potem kartkę, którą kładzie przed sobą na stole. Czasem w nią zerka, ale rzadko. Widać tekstu, jaki sobie wcześniej przygotował, nauczył się nieomal na pamięć. - Proszę o uniewinnienie - zaczyna lekarz. - Chciałbym podkreślić, że pracowałem jako lekarz 20 lat i do tej sprawy nie było na mnie skarg pacjentów czy przełożonych. Mam pierwszy stopień specjalizacji jako ginekolog. I początkowo tylko w takim charakterze pracowałem w pogotowiu. Po zmianach organizacyjnych w stacji musiałem jeździć do wszystkich przypadków. Mam świadomość, że moja wiedza z zakresu ratownictwa nie była tak szeroka jak z zakresu położnictwa. A wszystkie decyzje musiałem podejmować natychmiast i bezzwłocznie. Z całą jednak mocą stwierdzam, że wszystko wykonywałem rzetelnie i fachowo. Na chwilę Janusz K. przerywa. Patrzy w kartkę. - Proces dla mnie i mojej rodziny jest dramatem, żyjemy w stresie. Moja rodzina jest w trudnej sytuacji finansowej. Jestem bezrobotny od trzech lat - głos oskarżonego lekarza zaczyna się łamać. Z trudem opanowuje łzy. - Mogę pozwolić sobie na pomoc adwokata tylko dzięki przyjaciołom, którzy pomagają mi finansowo. Oddaję swój los w ręce sądu. Kiedy oskarżony siada na swoim miejscu, sięga jednak po chusteczkę. Niepostrzeżenie wyciera oczy. - Ubolewam, że przez moje niedbalstwo, mówię tu o wypełnianych przeze mnie kartach, cały sztab ludzi miał taką masę pracy - to już ostatnie słowo Pawła W. - Ja również straciłem pracę. Moje dziecko słyszało, że jestem mordercą. To dzięki nagonce medialnej. Zawsze chciałem pomóc pacjentom, nikogo nie zabiłem. Wszystkie moje zaniedbania dotyczą sfery dokumentów, ale zrozumiałem swój błąd. Wiem, gdzie go popełniłem. Podobnie jak pozostali - również Paweł W. prosi sąd o uniewinnienie. Katarzyna Pastuszko