37-letni górnik Mateusz S. jest w piątek od rana przesłuchiwany w Sądzie Rejonowym w Gliwicach, gdzie od stycznia toczy się postępowanie w sprawie delegalizacji istniejącego od 2011 r. stowarzyszenia, którego członkowie brali udział w tamtych "obchodach". Jego rozwiązania chcą prokuratura i starosta wodzisławski, wskazując na możliwość naruszenia przez ten podmiot prawa poprzez propagowanie nazizmu. "Stowarzyszenie nie miało z tym nic wspólnego. Byliśmy oburzeni, że nas z tym powiązano; powiązali nas z tym źli ludzie, manipulatorzy" - mówił w sądzie Mateusz S., przesłuchiwany w charakterze strony postępowania. Dodał, że już po emisji reportażu "Superwizjera" TVN w styczniu ub. roku członkowie stowarzyszenia postanowili, że będą bronić się w sądzie przed delegalizacją i - jeżeli zapadnie korzystna dla nich decyzja - dalej działać. "Członkowie (stowarzyszenia) nie mogą być winni za to, co ja zrobiłem prywatnie. Także podmiot, stowarzyszenie nie może być karane za to, co ja robiłem prywatnie" - przekonywał Mateusz S., który również w toczącym się w Wodzisławiu Śląskim procesie karnym w tej sprawie nie przyznał się do zarzutu publicznego propagowania nazistowskiego ustroju państwa. W piątek zapewnił, że w przyszłości nie zamierza już organizować takich wydarzeń. Mateusz S. podkreślił, że stowarzyszenie nie organizowało tego ani podobnych wydarzeń nigdy wcześniej, nie było tam jego emblematów, ani nie były zaangażowane jego pieniądze; nie brali też w nim udziału wszyscy ówcześni członkowie zarządu stowarzyszenia. Zapewnił, że stowarzyszenie nigdy nie propagowało żadnego totalitaryzmu. "Jest to wykorzystane do celów politycznych, a nasze stowarzyszenie nie ma z tym nic wspólnego" - powiedział. Przewodniczący DiN mówił w sądzie o swoim zainteresowaniu III Rzeszą, zapewniając, że nie jest ono równoznaczne z wyznawaniem nazistowskiej ideologii. "To są moje zainteresowania - to nie jest moja ideologia ani polityka, jeśli chodzi o III Rzeszę (...). Ktoś łowi ryby, ktoś - mężczyzna - przebiera się w ubrania kobiet; ludzie mają różne zainteresowania; ja mam takie (związane z III Rzeszą - PAP) i mam do tego prawo" - powiedział przewodniczący stowarzyszenia, precyzując, że jego zainteresowanie III Rzeszą dotyczy raczej "formy wizualnej" - marszy, śpiewu i towarzyszącej im otoczki. "Ja nie wyznaję takiej ideologii; moimi wartościami są działalność patriotyczna, społeczna" - przekonywał Mateusz S., wskazując m.in. na swoje uczestnictwo w marszach niepodległości w Warszawie, marszu powstańców śląskich w Katowicach czy marszu wyzwolenia Wodzisławia oraz udział w inscenizacji związanej np. z postacią "Inki". Jak mówił, także powołanie stowarzyszenia DiN wiązało się z chęcią prowadzenia działalności patriotycznej i społecznej. "Wszystko jest tak doniosłe, że jest moc" Odpowiadając na pytania sądu Mateusz S. przyznał, że jego "zaangażowanie społeczne i patriotyczne" może być odbierane jako sprzeczność z wysławianiem Hitlera (S. robił to w przemówieniu podczas "obchodów") m.in. dlatego ukrywał swoje zainteresowania przed sąsiadami, rodziną i kolegami z pracy - wiedziała o nich natomiast grupa jego znajomych. "To na pewno jest sprzeczność (polski patriotyzm i gloryfikowanie Hitlera - PAP), taka jak np. gdy pacyfista, który manifestuje swój sprzeciw wobec wojen i broni, posiada w domu kolekcję karabinów maszynowych i ma na to pozwolenie - bo ma takie zainteresowania, ale nie popiera używania broni do zabijania" - tłumaczył Mateusz S., według którego sławienie Hitlera "jest sprzeczne z działalnością patriotyczną, ale nie jest przestępstwem". Pytany, o przygotowaną scenerię "obchodów" urodzin Hitlera - flagi ze swastyką, popiersie i portret wodza III Rzeszy, tort w jej barwach, płonącą drewnianą swastykę itp. - S. tłumaczył, że kiedy coś robi, "stara się to robić na 100 proc.; jeśli ma być jakakolwiek impreza, to musi być wszystko zapewnione" - stąd m.in. flagi, race i - jak mówił - chęć odtworzenia klimatu lat 30. ub. wieku i uzyskania wrażenia, że "wszystko jest tak doniosłe, że jest moc". Mateusz S. mówił, że zaproszenie na uroczystość, z wizerunkiem Hitlera, wysłał prywatnie, bez związku ze stowarzyszeniem, do grupy ok. 40 osób (według prokuratury było to ponad 60 osób), o których sądził, że mają podobne zainteresowania. Jako organizatora wskazał wymyśloną przez siebie, fikcyjną organizację Polscy Narodowi Socjaliści z Wodzisławia Śląskiego, ponieważ uznał, że należy wskazać, iż wydarzenie - jak np. koncerty czy obchody - organizuje jakiś podmiot, a nie osoba prywatna. S. mówił także w sądzie o kulisach powołania stowarzyszenia DiN w 2011 r. oraz jego działalności, m.in. wyjazdach na marsze niepodległości, zorganizowaniu czterech imprez survivalowych pod nazwą "Przetrwać by zwyciężyć", organizacji obchodów Barbórki czy zbiórki na rzecz Afrykanerów w RPA (z zebranych ok. 2 tys. zł połowę stanowiły koszty wysłania kupionych im rzeczy przesyłką lotniczą) czy na rzecz osadzonego w południowoafrykańskim więzieniu zabójcy Janusza Walusia (w międzyczasie ujawniono sprawę "obchodów" i nie zebrano nic). Liczebność środowiska związanego ze stowarzyszeniem S. ocenił na ok. 50 osób - to m.in. ludzie, którzy - jak mówił - w latach 90. "należeli do ruchu skinhead o profilu typowo narodowym". "Dorośliśmy, zrezygnowaliśmy z subkulturowych akcentów i chcieliśmy już poważnie działać dla Polski i społeczeństwa" - tłumaczył ideę powołania Dumy i Nowoczesności. "To był oczywisty żart" Mateusz S. zapewnił, że założyciele stowarzyszenia sami wpisali swoje nazwiska i dane na liście założycieli. To - co wynikło w trakcie postępowania - że później powstały kolejne listy, pod którymi członkowie podpisywali się w domach, a nie podczas zebrania w pubie, S. tłumaczył niepamięcią świadków po upływie kilku lat lub tym, że obecnie w obawie przed konsekwencjami nie chcą oni mieć nic wspólnego ze stowarzyszeniem. S. mówił także, że decyzje o wydatkach stowarzyszenia zawsze konsultował z dwoma jego członkami. Jak podał, przez dwa lata Duma i Nowoczesność - jako organizacja pożytku publicznego - otrzymywała ok. 14 tys. zł rocznie z jednego procenta podatku; raz było to ok. tysiąca zł. Obecnie nie ma już dochodów z tego tytułu. Przewodniczący stowarzyszenia zaprzeczył, by środki te były wykorzystane na organizację "obchodów"; w reportażu pada bowiem zdanie: "pijemy za pieniądze podatników". Według S., stwierdzenie to było żartem, wypowiedzianym przy okazji toastu przez Adriana K., który nie należy do stowarzyszenia, lub Adama B., który nigdy nie miał dostępu do jego finansów. "Nie wiem, skąd w ogóle pomysł, że to ma być związane ze stowarzyszeniem. Było to w formie żartu, wszyscy zaczęli się śmiać. To był oczywisty żart, a nie stwierdzenie faktu" - tłumaczył w piątek Mateusz S., oceniając, że było to nawiązaniem do medialnego sformułowania, pojawiającego się zwykle w doniesieniach dotyczących polityków, którzy imprezują za państwowe pieniądze. Po godzinie 12.30, po krótkiej przerwie, gliwicki sąd wznowił rozpoczęte w piątek rano przesłuchanie Mateusza S. Wcześniej, na wniosek prokuratora, podczas rozprawy wyemitowano reportaż "Superwizjera" TVN o polskich neonazistach. Przewodniczący DiN będzie odpowiadał na pytania prokuratora i pełnomocniczki starosty wodzisławskiego, a także kurator stowarzyszenia. Niewykluczone, że w piątek sąd ogłosi termin publikacji orzeczenia w tej sprawie.