Gdy w Europie trwał Holokaust, przywódcy ruchu syjonistycznego w Palestynie nie mogli zbyt wiele zrobić. Segev opisuje trzy ważne próby pomocy mordowanym Żydom, ale wszystkie zakończone niepowodzeniem. Poczucie winy, według historyka, pojawiło się wśród palestyńskiej społeczności Żydów jeszcze podczas trwania Zagłady. Jednym z syndromów niemocy była rosnąca psychologiczna przepaść, jaką Żydzi w Palestynie odgradzali się od trwającej w Europie tragedii. Żydowska prasa w Palestynie informowała przede wszystkim o sprawach lokalnych, doniesienia o eksterminacji pojawiały się na dalszych stronach. Ben Gurion - ojciec założyciel Izraela - mówił o Zagładzie i jej ofiarach w czasie przeszłym, gdy systematyczne zabijanie wciąż trwało. - Gdy zaczęto planować Yad Vaszem, większość ofiar Holokaustu jeszcze żyła - podkreśla Segev w rozmowie z PAP. Jeszcze trudniejsze wydają się rozdziały opisujące podejrzliwe i pogardliwe traktowanie ocalonych z Zagłady po ich przybyciu do Izraela - wynikające zarówno z idei "nowego człowieka", innego od Żydów żyjących w diasporze, silnego, walecznego, jak i z poczucia winy. - Poczucie winy wzięło się z bezsilności, ale też z tego, że ci, którzy wyjechali (z Europy - red.) przeżyli, a ci, których zostawili za sobą, nie - tłumaczy Segev. Zagładę, aż do procesu Eichamanna, objęto w Izraelu milczenie. - Złe traktowanie ocalonych, pogarda, bierze się po pierwsze z przekonania, że ci, którzy przeżyli, zrobili to kosztem innych ofiar Zagłady. Poza tym do dziś słychać oskarżenie, że Żydzi powinni byli wyjechać z Europy wcześniej, przed wojną. Zostając, pozwalając się zabić, zaszkodzili państwu Izrael, bo mieli stać się obywatelami przyszłego państwa - zarzucali im syjoniści - tłumaczy historyk. Segev bierze również na warsztat instrumentalne traktowanie Zagłady przez izraelskich polityków. Strach przed powtórzeniem tragedii, wpajany kolejnym pokoleniom Izraelczyków, stał się częścią tożsamości narodowej, zarówno potomków ocaleńców, jak i Żydów, którzy przybyli z Bliskiego Wschodu. "Najbardziej brzemienne w skutki decyzje w historii Izraela, poza samym powstaniem państwa - czyli masowa imigracja w latach pięćdziesiątych, wojna sześciodniowa i projekty nuklearne - podejmowano w cieniu Zagłady. Byli tacy, którzy zniekształcili dziedzictwo Zagłady, czyniąc zeń dziwaczny kult pamięci, śmierci i kiczu" - pisze Segev w prologu książki. Analizując kolejne wydarzenia w historii Izraela, Segev pisze o wpływie dwóch różnych lekcji, jakie Żydzi wyciągnęli z Zagłady. Z jednej strony - przesłanie skrajnie nacjonalistyczne, prowadzące do wniosków, że wszyscy są wrogami Żydów, a Palestyńczycy to nowi naziści. To stało się motorem wojny sześciodniowej, to leżało u podstaw okrutnego traktowania przez izraelskich żołnierzy Palestyńczyków w trakcie drugiej intifady - tłumaczy autor. Z drugiej strony, jest też uniwersalne humanistyczne przesłanie, które nakazuje bronić praw człowieka, a żołnierzom odmówić wykonywania niemoralnych rozkazów. Książka wywołała w Izraelu wiele kontrowersji. Jeden z najwybitniejszych historyków Holokaustu, Jehuda Bauer, zapytany w programie telewizyjnym: "W którym miejscu Segev kłamie?", odpowiedział: "Właściwe pytanie brzmi: w którym miejscu nie kłamie". Potem Bauer wycofał się z tych słów, a dziś jest przyjacielem Segeva. Ale jego komentarz dobrze oddaje klimat towarzyszący ukazaniu się książki w Izraelu. "Polskie wydanie dało mi możliwość odpowiedzenia na zarzuty, które pojawiły się po hebrajskim wydaniu 'Siódmego Miliona'. Ta książka została przyjęta, jakbym próbował oskarżyć przywódców (syjonistycznych) o bezczynność, a nie o to chodziło. Jednocześnie książka była potężnym ciosem dla syjonizmu, którego celem było ratowanie Żydów. Ale w chwili prawdziwego zagrożenia ruch syjonistyczny okazał się bezsilny" - zauważa Segev. W Polsce książkę opublikowało Wydawnictwo Naukowe PWN. Tom Segev w niedzielę przyjeżdża do Polski. We wtorek spotka się z czytelnikami w Warszawie w siedzibie tygodnika "Polityka", a w środę w Krakowie w siedzibie Fundacji Judaica.