- Jeżeli rząd umożliwi, że ja w wakacje zarobię na cały rok studiów, to proszę bardzo, ja wtedy mogę zapłacić za studia. Jeżeli nie mogę, a nie mam jak załatwić tego, to ja się nie zgadzam - powiedział reporterowi RMF jeden z najbardziej zainteresowanych, czyli student. - Mimo, że studia są nieodpłatne to i tak są drogie. Wynająć sobie mieszkanie, jakąkolwiek stancję czy akademik, kupić książki i pomoce - to i tak dużo kosztuje, a student studiów dziennych nigdzie nie pracuje. Mniej ludzi będzie studiować przez to - argumentuje jego koleżanka. Nawet sto złotych opłaty za semestr to dla studentów bardzo dużo. Tyle studenci, a co na propozycje ministerstwa finansów rektorzy wyższych uczelni? Szanse na to wprowadzenie jest raczej zerowa, gdyż wprowadzenie jej byłoby niezgodne z konstytucją i orzeczeniem Trybunału Konstytucyjnego, który już raz stwierdził, że studia dzienne mają być bezpłatne. Jedyną szansą na to, by uniwersytety zaczęły same zarabiać, byłoby zwiększenie liczby studentów, którzy płacą za swoją naukę. Niestety, a może na szczęście w tej dziedzinie uniwersytet ograniczony jest przepisami, które mówią, że studenci zaoczni nie mogą stanowić większości. Prawie 70 procent całych wydatków uczelni to płace dla wykładowców. To dużo, choć z drugiej strony wiadomo, że sami wykładowcy skarżą się na zbyt małe pensje. Czy w takim razie nie należałoby poszukać oszczędności np. w ograniczeniu etatów? Zwolnienie pracowników uniemożliwiłoby przyjęcie większej liczby studentów i poszerzenia oferty uniwersytetu - oferty, która i tak nie jest wystarczająca. By to stwierdzić wystarczy przyjrzeć się tegorocznej rekrutacji na informatykę, gdzie o jeden indeks starało się 28 osób. Jeżeli chodzi zaś o pensje pracowników uniwersytetów, to są one i tak niskie. Profesor na Uniwersytecie Warszawskim zarabia 2.700 złotych brutto.