Gombrowicz nie byłby jednak sobą, by nie zakręcił "Opętanymi" jak się tylko dało. Najbardziej przerażającą i demoniczną rzeczą w powieści jest ręcznik wiszący w starej kuchni. A sprawcą tajemniczego sinienia ust ofiar jest - cóż - gryziony przez nich ołówek. Jak się jednak wydaje, Teatr z Wałbrzycha postanowił "ugombrzyć" tę "najmniej gombrowiczowską powieść Gombrowicza". Pojawiają się więc formalne udziwnienia, które czasem bawią zgodnie z intencją twórców, czasem bawią wbrew intencji twórców, ale przede wszystkim sprawiają, że "Opętani" są nieczytelni nawet dla tych, którzy znają oryginalny tekst. Niektóre rozwiązania adaptacyjne są dość - hmm - frapujące. Jako przykład podamy jedno z nich. Tam, gdzie w książce książę opłakujący syna schodzi do ciemnych lochów, w miejsce, gdzie prawdopodobnie - według niego - leżą synowskie zwłoki, gdzie pali świeczki i pokrywa ścianę obłąkańczymi napisami, w tym punkcie akcji wałbrzyszanie proponują ciekawe rozwiązanie. Otóż książę... rozbiera się do naga. I gra na trąbce. Są jednak plusy, dużo plusów. Jednym z nich jest na pewno kontakt z publicznością. Widzowie wyli ze śmiechu podczas spirytystycznej "koncentracji" Hińcza. Choć można się zastanawiać, czy dowcip typu "koncentrujemy się - i wyluz! Zwieracze - i wyluz" spodobałby się Gombrowi - na pewno jednak spodobał się widowni.