Katarzyna Sobiechowska-Szuchta: Naszym gościem specjalnym, ze Sztokholmu, jest Olga Tokarczuk. Od doby oficjalna literacka noblistka. Dzień dobry, witamy panią bardzo serdecznie. Olga Tokarczuk: Dzień dobry. Mówiła pani przed galą, że te emocje będą bardzo duże, ale czy myślała pani, że one będą aż tak wielkie? - Nie były to wielkie emocje, jeżeli chodzi o wczorajszy dzień. Jakiś mnie spokój ogarnął. Właściwie wszystko było już tak dobrze zaplanowane, przećwiczyliśmy ukłony, więc nie było się czego bać. Bardzo spokojnie to wczoraj przyjęłam. Nawet zrelaksowana. Suknia, w której pani wystąpiła, była ukłonem w stronę sufrażystek. Jest taki dress code, który obowiązuje tutaj podczas ceremonii, taka etykieta królewska. On trochę usztywnia... - Ale kobiety są wolne w tym. Mężczyźni mają przechlapane, że tak powiem, ponieważ muszą być we frakach i te fraki są strasznie wymagające, muszą dobrze leżeć. A kobiety są wolne, jeżeli chodzi o sukienki. Tak sobie pomyślałam, że - ponieważ jestem piętnastą kobietą z literatury i że minęło właśnie 110 lat od nagrody Selmy Lagerlöf, która dostała tego Nobla jako pierwsza kobieta - będzie tak jakoś miło, jak to podkreślę, jak nawiążę - w jakiś lekki, nawet zabawny sposób - do tamtych czasów. W mowie noblowskiej przywołała pani na samym początku obraz swojej mamy i zdjęcia mamy słuchającej starego, dawnego radia. Czy pani mama wiedziała, że od tego zacznie pani swoją mowę noblowską? Jak zareagowała? - Nie, nie wiedziała. Strasznie była wzruszona. Jeszcze z nią dłużej nie rozmawiałam, to były tylko telefoniczne rozmowy, takie szybkie. Ale wydaje mi się, że była zaskoczona i wzruszona. Za kilka dni będę już w domu, to porozmawiam z mamą. Mam nadzieję, że wybaczy mi, że wyciągnęłam takie intymne, prywatne zdjęcie na cały świat. Pamiętam naszą rozmowę, gdy jechała pani na spotkanie z czytelnikami w Niemczech i dowiedziała się, że jest laureatką literackiego Nobla za 2018 rok. Mówiła wtedy pani, że trochę się obawia, że od teraz jej życie się zmieni. Jak bardzo się zmieniło? Jest pani - mam wrażenie - jak bohaterowie "Biegunów" w ciągłym pędzie, w ciągłej podróży. Przemieszcza się pani z jednego miejsca w drugie, coś ciągle się dzieje, pani grafik tutaj w tygodniu noblowskim był wypełniony. - To jest okropne teraz, ale to przecież minie za chwilkę. Przede wszystkim pierwsze tygodnie poświęcę na jakiś odpoczynek. Akurat będą święta Bożego Narodzenia, więc po prostu będę odpoczywać. A potem powolutku wracam do swoich obowiązków, do pisania, do tych wszystkich tourów, które mam. Ja także przed Noblem sporo jeździłam. Pisarze są trochę jak komiwojażerowie - jeżdżą z tymi swoimi książkami po świecie i rozmawiają na ich temat. Została pani poproszona tu, w Sztokholmie, żeby zostawić pamiątkę w muzeum noblowskim. Wybrała pani swój kalendarz za 2018 rok, pełen wpisów typu: "przynieść wełnę z piwnicy", przekreślony "ogrodnik" - czyli odwołana wizyta, ale też bilety lotnicze. Jak pojawił się pomysł, że zostawi pani tutaj po sobie właśnie taki kalendarz za 2018 rok, taki zapis podróży? - Chciałam dać coś bardzo osobistego. Ale też jestem jakby podróżnikiem w czasie: to nie ja dostałam w tym roku Nobla - Nobla dostał Peter Handke. Ja dostałam Nobla w zeszłym roku... Za 2018, tak. - ... nawet nie zauważyłam. Tak mnie to zastanawia, jak mam postrzegać ten rok, kiedy dostałam Nobla. On jest taki dziwny do opisania. Więc pomyślałam, że będzie bardzo osobiste, jak pokażę kalendarz i co się wtedy działo 10 grudnia w moim życiu. Pamiętam taką rozmowę, kiedy dosyć osobiście powiedziała pani, że czuje się troszkę freakiem, czyli taką osobą lekko przesuniętą od normy. Czy to ułatwia życie, czy to czasami przeszkadza? - Prawdę mówiąc, każdy jest na jakimś polu gdzieś poprzesuwany. Wydaje mi się, że zawsze, jak różnimy się nieco od takiej średniej, to jest dobrze - szczególnie, kiedy wykonuje się zawód twórczy, artystyczny. W ogóle dobrze jest nie myśleć tak, jak wszyscy myślą, nie patrzeć tak, jak wszyscy patrzą. Spotykamy się w bibliotece w imigranckiej dzielnicy Sztokholmu. Tutaj odbyło się spotkanie z dziećmi, które są włączane do tej społeczności. Jak się pani podobało to spotkanie, jakie obrazy zostaną pani po nim w głowie? - Było cudownie, bardzo się wzruszyłam. I naprawdę, patrząc na te dzieci - kolorowe, w różnych ubraniach, witające mnie w różnych swoich językach - pomyślałam, jakie to bogactwo sobie Szwecja przygarnęła wraz z imigrantami. Jaki to jest potencjał różnych sposobów myślenia, wrażliwości, puli genetycznej. I podziwiam też, że jest taka biblioteka, w której te dzieci mają dostęp do książek, że się je uczy, że się z nimi obcuje, że się coś robi. Zawsze w takich momentach jest mi po prostu wstyd za ten straszny 2014 rok, kiedy Polska nie przyjęła imigrantów. Nigdy nie potrafię tego zrozumieć. Był taki moment, że polscy politycy nie mieli potrzeby wyrażania ciepłych słów dla pani. Teraz zdarzyło się coś dziwnego: wszyscy przysyłają listy gratulacyjne. Czy pani będzie w jakikolwiek sposób uczestniczyła w tych spotkaniach czy też... - Nie, myślę, że nie. Mam jeszcze teraz jakieś drobne spotkania w Warszawie, ale to już związane raczej z fundacją. Ale już bym nie chciała, nie chciałabym się zamienić w taką chodzącą laureatkę: witania się, celebrowania, uściski rąk i tak dalej. Myślę, że to by było zabijające mnie jako pisarkę i w ogóle człowieka. Więc spokojnie. - Bardzo się cieszę, że mi pogratulowano. Ja nawet jeszcze nie wiem dokładnie, bo nie mam właściwie dostępu do swojego konta, bo cały czas coś się dzieje. Ale spokojnie, odpowiem, podziękuję. Naprawdę bardzo doceniam. Jakie aktywności ma pani jeszcze dzisiaj i jutro w Sztokholmie? Spotkanie z królem przed panią, jeszcze bankiet... - Tak, dwa spotkania i bankiet, także cały dzień wypełniony potąd. Jutro trochę luźniej, ale jeszcze całe przedpołudnie... Ja naprawdę padam już, ledwo żyję. To ostatnia rzecz: Olga Tokarczuk "Podróż ludzi Księgi" - to jest książka, którą mam ze sobą, pani debiutancka powieść, od jej wydania minęło 25 lat. "Pisanie powieści jest dla mnie przeniesionym w dojrzałość opowiadaniem o samej sobie bajek". Wspomniała tu pani o dzieciństwie - i to się zamyka w taką piękną klamrę po 25 latach, bo mowę noblowską również zaczęła pani od wspomnienia z dzieciństwa... - No tak... Dzieciństwo nas bardzo kształtuje i buduje. Dlatego tak jestem wzruszona tymi dziećmi, które tutaj spotkałam, i myślę, co z nich wyrośnie i czy będą w stanie... Jak oni sami mówią, pytali mnie, jak można uratować świat. I ja nie bardzo potrafiłam im odpowiedzieć... Katarzyna Sobiechowska-Szuchta, Jonasz Jasnorzewski, Malwina Zaborowska, Edyta Bieńczak Przeczytaj w RMF FM