Ołdakowski dodał, że wysłał do szefa klubu Mariusza Błaszczaka list, w którym negatywnie ocenił wykluczenie dwóch posłanek. Agnieszka Burzyńska: Wciąż jeszcze poseł klubu Prawa i Sprawiedliwości? Jan Ołdakowski: - A to niestety przez chwilę musi być tajemnicą. Reagując na wczorajszą decyzję, którą podjął komitet polityczny, napisałem list do przewodniczącego klubu Mariusza Błaszczaka... Jest tam rezygnacja? - ...list, w którym odnoszę się do tej sytuacji. Dopóki adresat go nie dostanie i nie przeczyta, to wolałbym o nim nie mówić. Chciałby pan odejść w imię przyjaźni? - Myślę, że ci ludzie, którzy mnie znają, wiedzą, co tam jest napisane, ale jak mówię, nie chciałbym tego komentować, zanim nie przeczyta tego adresat. Ja też podejrzewam, że tam jest rezygnacja. - To mogę się już tylko uśmiechnąć i powtórzyć poprzednie zdanie. Marek Migalski stwierdził wczoraj, że w PiS trwa noc długich noży. Będą więc kolejne ofiary, wysłane za nimi komando już ich dopada. Słyszy pan to pukanie do drzwi? - Nie, właśnie dzisiaj nie słyszałem żadnego pukania. Deszcz tylko pukał w okno dachowe, zagłuszając być może pukania siepaczy. Będę się teraz uważniej rozglądał. Myśli pan, że na Joannie Kluzik-Rostkowskiej i Elżbiecie Jakubiak się skończy? - To jest taki trudny moment w polskiej polityce. Moment, w którym kolejny raz okazało się, że polityka strasznie zdziecinniała, że dzisiejsza debata przypomina mi rozmowy z moimi małymi dziećmi, które godzinami potrafią mi opowiadać, każde z nich, jak wiele złego podczas zabawy wyrządziły im te dwa pozostałe. Dzisiaj w zasadzie polityka polega na skarżeniu się jednych liderów na innych. I nikt nie mówi o długu publicznym, nikogo nie interesuje to, że ostatnie obligacje skarbu państwa były wypuszczane na 10 procent, a ludzie, którzy np. mają kredyty we frankach, powinni się takimi rzeczami interesować. Ma pan dość takiej polityki? - Trochę tak. To jest już trochę nieznośne, bo to na pewno nie służy Polsce, a ja bym chciał żyć w dumnej, silnej Polsce, która nie tylko mówi, że nie ma kłopotów, ale też tych kłopotów w przyszłości nie będzie miała. Odpowiedział pan sobie na pytanie, co dalej z panem? - Na pewno zadaję sobie takie pytanie. Zadaję sobie to pytanie tak naprawdę od Smoleńska. To tu, w tym studiu złożyłem deklarację, którą pani nazywała być może naiwną. Miałem nadzieję, że 10 kwietnia zamyka... Powiedział pan, że wierzy pan w zakończenie wojny polsko-polskiej. - Wierzyłem. Dziś nawet jestem w stanie bronić tego, że to nie była skrajna naiwność, że tak naprawdę można było inaczej poprowadzić debatę o Polsce po Smoleńsku i zamknąć tę wojnę. Z jakiegoś powodu główne siły polityczne, liderzy tych sił, uznali, że lepiej jest poprowadzić tę debatę w totalnym sporze, uciekając od meritum. - To jest taka zdziecinniała polityka, zdziecinniała debata, w której wszyscy skarżą się na innych, sami siebie tłumacząc. Czyli zawsze występujący lider mówi, że zrobił wszystko, żeby było dobrze, a jego przeciwnik zrobił wszystko źle. Świat nie jest czarno-biały. Joanna Kluzik-Rostkowska mówi, że prezes PiS jest gotów podpalić Polskę, żeby spolaryzować scenę, że król jest nagi. Zgadza się pan? - To są bardzo ostre słowa, które mówi Joanna, w dość specyficznej sytuacji. W sytuacji, w której została bardzo niesprawiedliwie potraktowana. W sytuacji, w której trzy miesiące jej ciężkiej pracy na rzecz kampanii, na rzecz zbudowania wizerunku, który był wizerunkiem polityka odpowiedzialnego, kandydata na prezydenta odpowiedzialnego za państwo. Trzy miesiące pracy nie tylko poświęcenia własnego, ale też czasu własnych dzieci, własnej rodziny, męża, te wszystkie osoby jakby pracowały na rzecz kampanii pośrednio. - Okazuje się, że za kilka wypowiedzi medialnych zostaje usunięta z partii. W sytuacji, w której wynik wyborczy, który udało się temu sztabowi osiągnąć, był naprawdę imponujący. Widzi pan siebie w tym klubie? W tym klubie kierowanym przez Mariusza Błaszczaka i Jarosława Kaczyńskiego? - Na pewno w tej chwili dzieje się wiele złych rzeczy. Ja się nie mogę zgodzić z wyrzuceniem Elżbiety Jakubiak, z którą jestem prywatnie zaprzyjaźniony, bo uważam, że relacje międzyludzkie, że przyjaźń w polityce też jest ważna, że są oddzielną wartością. Przecież jeszcze 5-10 lat temu polskie partie opierały się na przyjaźni. Było po kilku liderów. Dziś liderzy mówią, że liczy się lojalność - absolutna. - Tak. I wydaje mi się, że ten rodzaj lojalności, którego wymagają liderzy, to jest lojalność zła. Dlatego, że tak naprawdę liczą się też inne wartości i trzeba zacząć dyskutować, jak ta poważna polityka, taka polityka oparta na odpowiedzialności, powinna wyglądać. Jarosław Kaczyński odsuwa krąg przyjaciół Lecha Kaczyńskiego - tak mówi marszałek Sejmu. Odczuwa pan to? - Trochę tak. Osoby wyrzucone to są bliscy współpracownicy śp. Lecha Kaczyńskiego. Potrafi pan to wytłumaczyć? - Nie, nie potrafię wytłumaczyć, ale wiem jedno. Można powiedzieć tak: ci wszyscy ludzie mówili do niego per "Leszku" w czterech ścianach gabinetu, Leszkowi by się to bardzo nie podobało. Byłoby mu bardzo smutno. On umiał pracować z osobami twórczymi, umiał pracować z ludźmi, którzy byli lojalni, ale też czasami mieli niepokorną naturę. Byli dzięki temu wydajni, potrafili pracować bardzo dużo na rzecz Polski, potrafili budować zespoły, potrafili przygotowywać reformy. - Wydaje mi się, że śp. Lech Kaczyński nigdy by się na taką sytuację nie zgodził, a gdyby musiał się na nią zgodzić, bardzo by się źle czuł. To dziwny sposób dbania o pamięć brata - pozbywanie się jego najbliższych współpracowników. - Tak. My też, te osoby, które są z nim związane, odbieramy to jako bardzo zły sygnał. Sygnał taki, że debata o Smoleńsku również jest podporządkowana tylko jednemu wymiarowi, a wydaje mi się, że nie powinna być prowadzona w jednym wymiarze, bo najbardziej przegraną osobą jest tutaj Lech Kaczyński, jego pamięć. Mam wrażenie, że o nim się coraz mniej pamięta, a ja chciałbym jeszcze kiedyś zbudować wystawę poświęconą Lechowi Kaczyńskiemu, chciałbym żeby był bohaterem, chciałbym żebyśmy go pamiętali takiego, jakim go przez chwilę pamiętaliśmy po 10 kwietnia 2010 roku. Jego brat to niszczy? - Nie wiem, czy tylko jego brata. Na pewno na dziś ta sytuacja, ten rodzaj debaty, na pewno nie pozwala pokazywać Lecha takiego, jakim był, takiego, jakim go zapamiętaliśmy. Dokąd zmierza prezes PiS-u? - Eh, rany. Pani redaktor mnie zaprasza i znów mamy tylko rozmawiać o Jarosławie Kaczyńskim. Porozmawiajmy też o czymś innym. Pytam się, czy pan to rozumie. - Nie, nie rozumiem. Natomiast czasami chciałbym też porozmawiać o Polsce, o tym, co trzeba zrobić. No to o panu porozmawiamy przez chwilę. Widzi się pan w Platformie Obywatelskiej? - Dzisiaj na pewno nie. Ja w ogóle nie jestem członkiem żadnej partii, jestem tylko członkiem klubu w tym momencie. Mi się trudno zapisywać do jakieś partii. Widzę w Platformie ludzi, których szanuję, z którymi potrafię sobie porozmawiać. Do nich na przykład należy marszałek Sejmu. Jednak nie wydaje mi się, żeby dziś można było rozmawiać o takim transferze. Czyli całkowite odejście z polityki? - A pani cały czas podgląda, co jest w tym liście napisanym do szefa klubu PiS-u. Moim zdaniem musimy wyłączyć na chwilę te fale i poczekać, żeby ten list spokojnie, z naklejonym znaczkiem, przyklejonym stempelkiem przeszedł wszystkie etapy i dotarł do adresata. To nie będzie przyjemny list dla Mariusza Błaszczaka, prawda? - Pani redaktor... Dziękuję bardzo. - Dziękuję państwu bardzo.